- To niemożliwe. - Zmarszczyłem brwi. - Jestem jedynakiem.
Devon znowu zaczął krztusić się własnymi słowami, kiedy ja wypierałem rzeczywistość.
- Zamknij się. - Pokręciłem głową.
- Miał romans, kilka lat po tym, jak się urodziłeś.
Ścisnąłem jego szyję z większą siłą, a on zakasłał niekomfortowo.
- Nie kłamię.
- Mój ojciec był dupkiem - rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
Z wahaniem zerknąłem na niego z góry, przyciskając kolano do jego klatki piersiowej, po czym spojrzałem na Marka.
- Zadzwoń po wsparcie. Gówno obchodzi mnie co zrobisz z Crewstonem, po prostu niech zniknie mi, kurwa, z oczu - zażądałem ostro. Wróciłem wzrokiem na Devona i wyciągnąłem strzykawkę z jego szyi, odrzucając ją na bok.
- Zabicie cię, byłoby zbyt proste.
- Zabiłbyś swojego własnego brata?! - fuknął.
Chwyciłem go za kołnierz i drżącą pięścią zacząłem wymierzać ciosy w jego twarz.
- Nie jesteś moim bratem! - Rzuciłem nim o ziemię, a jego czaszka z hukiem odbiła się od posadzki. Schyliłem się i złapałem go za nogę, ciągnąc w stronę krzesła.
Przykucnąłem i niedbale podnosząc go z ziemi, mocnym pchnięciem nakierowałem na krzesło, po czym wymierzyłem szybki cios w jego pachwinę. Jęknął z bólu, kiedy unieruchomiłem go łańcuchami, które przymocowane były do posadzki. Pociągnąłem za nie, by upewnić się, że są wystarczająco mocne i ciasne, co potwierdziło się sekundy później.
Ten chory zjeb pewnie przywiązał nimi Re.
Ponownie poczułem rosnącą wściekłość.
- Nie kłamię - powtórzył Devon, ale szybko zamknąłem jego gębę prawym sierpowym. Uwierzcie mi na słowo, było to zajebiste uczucie.
- Nie jesteś moim jebanym bratem - syknąłem.
- Hayley i Tony Blake - kontynuował, a ja momentalnie zamarłem w miejscu idąc w stronę Emmy, która nadal była przytomna, ale ten stan z pewnością nie potrwałby długo. Moi biologiczni rodzice.
- Hayler była twoją matką, tak? Twój ojciec zdradził ją jakiś rok przed jej śmiercią. Urodziłem się dokładnie tego roku, w którym zmarła.
Gwałtownie odwróciłem się twarzą do niego.
- Na jakiej planecie ty żyjesz?! Kto robi coś podobnego?! Ja pierdolę, porwałeś dziewczynę swojego własnego brata, wykorzystałeś ją, maltretowałeś, a po wszystkim jeszcze próbowałeś zabić, postrzeliłeś jego najbliższą przyjaciółkę, a to wszystko dla zemsty i pieniędzy?! Brat, czy kurwa nie, nie zasługujesz w ogóle na to, żeby oddychać, nie mówiąc już o pierdoleniu tych głupot, żeby tylko dobrać się do mojego rozsądku. - Pokręciłem głową z odrazą. - Jesteś dla mnie martwy, Devon - dodałem śmiertelnie niskim tonem.
- Zayn?! - Usłyszałem głos Jamesa, więc wyjąłem telefon i przyświeciłem nim w kierunku skąd mnie dobiegał.
- Zrób test i zobaczysz, czy kłamię! - Devon podniósł głos, kiedy ponownie skierowałem się do Emmy.
- Idź do diabła - odparłem poirytowany.
Klęknąłem przy kobiecie, ale widząc że ta próbuje się podnieść, położyłem dłoń na jej ramieniu każąc jej się nie ruszać.
- Zostań tu.
- Kurwa mać! Co tu się stało?! - krzyknął James, wreszcie podchodząc bliżej, ale ja nie oderwałem wzroku od powiększającej się plamy krwi na brzuchu Emmy. Uparcie starała się ją przede mną ukryć.
- Nic mi nie jest - powiedziała z trudem.
- Nie kłam, bardzo boli? - zapytałem zmartwiony.
- Podaj mi pistolet to pokażę ci jak boli - zażartowała, zaciskając z bólu zęby.
- Devon cię postrzelił?! - wtrącił się James, w efekcie czego podniosłem wzrok na niego i na Blaise'a.
- Jasne, że ja! - krzyknął dumnie Devon, na co przewróciłem oczami.
- Zamknij ryj - warknąłem w odpowiedzi.
- Raz spudłował - dodała cicho Emmo.
Uśmiechnąłem się współczująco.
- Dasz sobie radę? - zapytałem patrząc na nią z góry.
Przytaknęła, ale wcale nie chciało mi się w to wierzyć.
Była strasznie blada.
- Przesuń rękę - poleciłem surowo, ale ona nadal kurczowo trzymała się za brzuch. - Gdzie cię postrzelił?
Spuściła wzrok. Po chwili w końcu wykonała moje polecenie, a ja zamarłem widząc jak wiele krwi straciła. - Cholera.
- Musisz zająć się Victorią - powiedziała siląc się na głos.
- Gdzie ona jest?! - wtrącił James.
Moje oczy momentalnie podwoiły swoje rozmiary. Kurwa mać!
- James, weź Victorię! Musicie natychmiast jechać do szpitala!
- Poczekaj tu, Emma - bąknąłem, szybko podnosząc się z ziemi i idąc do Victorii. Przykucnąłem obok niej, sprawdzając jej puls. Był bardzo słaby i wiedziałem, że nie jest to najlepszy znak.
Odgarnąłem włosy z jej twarzy i założyłem za jej ucho, wpatrując się w nią z góry.
- Zostań ze mną, Re. Proszę cię. - Pocałowałem ją w czoło i wziąłem głęboki oddech, czując jak wzbiera we mnie uczucie paniki.
Co jeśli się spóźniłem?! Co jeśli narkotyk wyrządził już nieodwracalne szkody? Nie.
- Co jej jest?! - zapytał James, klękając obok nas. Położył dłoń na jej brzuchu, a ja momentalnie cały się spiąłem i musiałem powstrzymać chęć strącenia jego ręki z jej ciała. Nienawidziłem gdy ktokolwiek dotykał Victorię.
Odchrząknąłem wymownie i przeniosłem wzrok z dziewczyny, którą kocham na jej zmartwionego przyjaciela.
- Nafaszerował ją środkami uspokajającymi. Zabierz ją do szpitala, proszę. Powiedz lekarzom, że jest w drugim stadium po podaniu zastrzyku wywołującego śmierć - powiedziałem szybko, a on skinął głową.
- A co z tobą? - zapytał.
- Devon nadal tu jest. Nie mogę spuścić go z oka. Blaise, weź Emmę i jedźcie z Jamesem. Ja zostanę.
Ochroniarz zawahał się znacznie, skonsternowany tym, że właściwie przejąłem jego obowiązki, jednak nie sprzeciwił mi się, ani nie zakwestionował moich poleceń.
- Tak, sir.
Miło znowu to słyszeć.
Ponownie spojrzałem na Victorię i pocałowałem ją.
- Kocham cię - bąknąłem.
Zerknąłem na Jamesa, który marszczył czoło.
- Idźcie.
- Zay..
- Idźcie już, zanim będzie za późno.
Chłopak schylił się, po czym podniósł Re z ziemi. Poczułem wielki przypływ zaufania, którym go obdarzyłem.
- Dziękuję - powiedziałem cicho.
Nie mógłbym żyć, gdyby coś jej się stało.
Nie może i nie umrze.
Wstałem i odwróciłem się twarzą do tego dupka, który był powodem całego tego bałaganu. Mój, tak zwany, brat wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem. Gardziłem samym sobą za to, że dałem mu tyle szans, jedna za drugą.
- To coś jak zjazd rodzinny, no nie braciszku? - Uśmiechnął się, kiedy zatrzymałem się kilka centymetrów przed nim.
- Zanim pojawi się policja, masz powiedzieć mi skąd posiadasz te wszystkie informacje i czemu ja nic o tym nie wiedziałem. Skąd to wszystko wiesz? Gdybyś naprawdę był moim bratem, musiałbym o tym wiedzieć - zacząłem lekko skonsternowany, ale udało mi się to zamaskować. - Nie wierzę ci.
- Mamy tego samego ojca.
Prychnąłem.
- Jak to możliwe?
- Mój ojciec był alkoholikiem, popełnił samobójstwo, kiedy miałem dwa lata. Ile miałeś lat, kiedy ja byłem dwulatkiem?
- Cztery - odpowiedziałem w końcu.
- Właśnie wtedy twój ojciec popełnił samobójstwo? - zapytał unosząc brew.
- Nie chcę o tym rozmawiać - odparłem chłodno.
- Ale mam rację, tak? Miałeś cztery lata, kiedy twój ojciec się zab..
- Tak, miałem cztery lata! - przerwałem mu ostro. To nadal drażliwy temat.
- Cóż za zbieg okoliczności.
- Taki sam jak ten, kiedy zgwałciłeś moją dziewczynę w wieku siedemnastu lat?!
Devon zaśmiał się pod nosem.
- No..To akurat dziwny zbieg okoliczności, braciszku.
- Nie jesteś moim bratem - syknąłem.
- Wierz w co chcesz. - Wzruszył ramionami. - Ech, maluje się przede mną świetlana przyszłość. Wracam do Ameryki, a resztę życia spędzę w więzieniu. Miejmy nadzieję, że nie upuszczę mydła.
Próbowałem zachować jasność umysłu.
- Po wszystkim co zrobiłeś Victorii i pozostałym kobietom, które zmanipulowałeś, Emmie, mojej matce..Trishy, Waliyhii nie masz nawet wyrzutów sumienia?! - fuknąłem z obrzydzeniem. - I spodziewasz się, że z radością przyjmę do wiadomości to, że jesteś moim bratem?!
On nie jest moim pierdolonym bratem...
- Cóż mogę powiedzieć. Ojciec chyba parę razy upuścił mnie jak byłem mały.
Zmrużyłem oczy, przyglądając mu się uważnie i usłyszałem odgłos zbliżających się kroków. Policja. Mark był pierwszą osobą, która znalazła się w pomieszczeniu, ale go zignorowałem.
- Zanim cię deportują, masz teraz ostatnią szansę, żeby coś powiedzieć.
Przeprosiny. Tylko to chcę usłyszeć.
Każdy normalny człowiek by tak zrobił.
Kurwa, nawet ja.
- Nigdy niczego nie żałuj. - Uśmiechnął się szybko, kiedy Mark zaczął uwalniać go z łańcuchów. - Sajonara, braciszku.
Zabrali go.
***
Nie mogłem dotrzeć do szpitala wystarczająco szybko.
Myśl o tym, że śmierć mogła mi ją odebrać mroziła krew w moich żyłach i zrobiłbym wszystko, żeby pozbyć się tego bólu.
Przeżywałem katusze, zamknięty w pokoju z przyprawiającymi mnie o mdłości policjantami, którzy bezsensownie wypytywali o Devona, podczas gdy moja dziewczyna leżała niemal na łożu śmierci.
Mocniej ścisnąłem jej drobne dłonie, przywołując się do rzeczywistości i wracając myślami z niezbyt odległych, wcześniejszych wydarzeń.
Mój wzrok spoczął na jej posiniaczonej malinkami szyi. Pokręciłem głową. Obwiniałem za to wszystko siebie. Małe rozcięcia na jej policzkach i jej wychudzone do granic możliwości ciało to moja wina. Wiedziałem, że nie powinienem był zostawiać jej samej.
To nie powinno mieć miejsca.
To ja powinienem leżeć na tym łóżku, nie Victoria.
- Boże, tak strasznie chciałbym, żebyś się obudziła - szepnąłem.
- Musisz trochę odpocząć. - James ponownie wszedł do sali, zajmując miejsce po drugiej stronie szpitalnego łóżka, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
Nie znałem tego dzieciaka na tyle dobrze, żeby móc go rozszyfrować, ale jedno wiedziałem na pewno. Nie był mistrzem w ukrywaniu swoich emocji. Siedziałem tam od jakichś dziesięciu minut, a on nawet, kurwa, na chwilę nie przestał gadać. Nawet na dupie usiedzieć spokojnie nie mógł! Wyszedł z Amber chwilę temu, ale znowu wrócił. Już bez tej suki, muszę dodać.
Pokręciłem głową. Byłem zbyt uparty.
- Nie, zostanę. Chcę tu być, kiedy się obudzi.
Nie to, że chciałaby mnie widzieć po tym jak spierdoliłem, kiedy spała, wcześniej obiecując, że zostanę. Chujowe zagranie.
Westchnął głośno i dostrzegłem w jego głosie nutę irytacji, co momentalnie mnie rozdrażniło, ale postanowiłem nie zaczynać tematu.
- Co mówił doktor?- zapytałem, w końcu podnosząc na niego wzrok. Nie słyszałem o czym rozmawiali, bo akurat gadałem przez telefon.
James zakołysał się na krześle.
- Jeśli masz zamiar siedzieć tu do momentu, aż się obudzi to musisz wiedzieć, że pośpi jeszcze trochę.
- Ile to jest "trochę"?
- Możliwe, że do samego rana, więc powinno udać ci się trochę odpocząć.
Pokręciłem głową, ponownie przenosząc wzrok na Victorię.
- Zostanę.
- Jesteś..
- Powiedziałem, że zostanę.
James westchnął poirytowany.
- To nie powinno się już powtórzyć - zaczął cicho. - Doktor powiedział, że jest 90 procent szans na to, że zostanie z nami.
- A co z pozostałymi dziesięcioma procentami? Już raz umarła. Na trzy minuty całkowicie straciła funkcje życiowe. Nie zostawię jej!
- Okej, okej. Kapuję, stary. Emma leży na piętrze pod nami, jakbyś chciał do niej wpaść...
Cholera, Emma.
Zawahałem się. To coś, co ostatnio zdarzało mi się zbyt często.
- Co z nią?
- W porządku - odpowiedział James, przytakując głową. Chwilę milczał, czekając na moje przyzwolenie do dalszego mówienia, albo nie wiem o co mu chodziło. - Jest przytomna.
- Byłeś u niej?
- Chwilę temu. Chciałem tylko zobaczyć co z nią. Była zdziwiona widząc mnie, a nie ciebie. - Wzruszył ramionami.
Chciał, żebym zostawił go sam na sam z Victorią.
- Nie powinieneś być czasem w domu? Odespać to wszystko? - zapytałem zbyt ostro, niż zamierzałem.
- A ty? - Uniósł brew.
- Nie zmrużę oka.
- Zaoferowałem się, że z nią zostanę - bąknął prawie niesłyszalnie.
Westchnąłem i poirytowany wstałem z krzesła. Ja pierdolę!
- Pójdę zobaczyć się z Emmą. Kiedy wrócę, będziesz mógł jechać do domu odpocząć. Gdzie jest Amber?
- Już pojechała.
No i dobrze, nie chcę tej suki nigdzie w moim najbliższym otoczeniu.
Ponownie zerknąłem na drobne ciało leżące przede mną.
- Zayn..
- Czego?!
James, aż podskoczył, a ja momentalnie pożałowałem swojego wybuchu.
- Chciałem tylko powiedzieć, że z tego wyjdzie.
Milczałem przez dłuższą chwilę, po czym skinąłem głową.
- Wiem.
Martwiłem się tym jak będzie wyglądał nasz związek i czy czasem jej nie stracę.
Wyszedłem z sali po tym, gdy James wytłumaczył mi dokładne położenie sali Emmy.
Stopy same niosły mnie po gładkim linoleum szpitalnym, gdy szedłem w stronę windy. Czułem się otępiały, kompletnie bez życia.
- Przepraszam, sir, ale godziny odwiedzin skończyły się już dawno - odezwała się pani siedząca za biurkiem. Jej zęby ubrudzone były szminką, którą rozsmarowała na ustach.
Przeszedłem obok niej, ignorując jej sprzeciwy i zatrzymałem się pod drzwiami pokoju Emmy. Tak jak mówił James, była przytomna i nie spała.
- Masz swój własny pokój - odezwałem się cicho, wchodząc do pomieszczenia, a ona uśmiechnęła się lekko, ale widziałem jak wiele trudu i bólu sprawia jej nawet ten mały gest.
- Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek chciał leżeć w jednej sali ze mną, Zayn.
Sięgnąłem po krzesełko stojące przy końcu łóżka i przysunąłem je bliżej całej aparatury umieszczonej zaraz obok jego wezgłowia.
- Co się dzieje? Wyglądasz jakoś nieswojo. - Emma zmarszczyła brwi, kiedy wreszcie usiadłem.
To takie oczywiste?
- To chyba ja powinienem zadać to pytanie - odbiłem piłeczkę, próbując odwrócić od siebie uwagę.
- Czuję znacznie lepiej, niż ty wyglądasz. Co się stało?
- Nie masz się o co martwić - odpowiedziałem finalnie. - Co z tobą?
Kobieta westchnęła
- Dobrze. Nafaszerowali mnie lekami przeciwbólowymi. Wypiszą mnie rano.
- Blaise zawiezie cię do domu - powiedziałem i z ociąganiem obniżyłem wzrok na jej brzuch. - Emma, tak bardzo cię przepraszam..Próbowałem go powstrzymać.
- W porządku. Uciekałabym, ale pieprzony idiota zranił mnie w kolano. To nie twoja wina.
- Powinnaś była mi powiedzieć, że dla niego pracujesz - bąknąłem.
- Nie pracowałam dla niego.
- Pracowałaś - zaoponowałem obniżonym głosem.
- Zrobiłam to, żeby chronić Victorię.
- Kiedy ją poznałaś nawet jej nie lubiłaś.
- Rzeczy się zmieniają. A teraz powiedz mi o co chodzi, bo widzę, że jesteś jakiś dziwny. - Zgromiła mnie wzrokiem.
Westchnąłem zrezygnowany. Na krótką chwilę udało mi się odwrócić jej uwagę.
- Co cię gryzie? - nalegała.
Nie musisz, kurwa, powtarzać!
- Substancja, którą Devon wstrzyknął Re miała wpływ na dziecko.
Oczy Emmy rozszerzyły się, a w jej tęczówkach błysnęło szczere zmartwienie.
- Ale nic mu nie jest?
Wziąłem głęboki oddech i spuściłem wzrok na swoje poranione knykcie, dowód natarcia na Devona.
- Ona...Straciła dziecko.
Zapadła ogłuszająca cisza, a ja po chwili nerwowo zakołysałem się na krzesełku.
- O, Boże... Jak się z tym czujesz? - Zmarszczyła czoło.
Nie podniosłem wzroku.
- Nie wiem. To znaczy..To boli, ale bardziej martwię się o Victorię i o to, jak ona to przyjmie.
- Aż tak się do niego przywiązała?
- Bardzo. Zraniłem ją, Emma. Myślała, że odszedłem bo była w ciąży, a ja odszedłem bo wiem, że zasługuje na kogoś lepszego..
- Zayn! - Skarciła mnie, a moje usta ułożyły się w cienką linię. - Musisz przestać ciągle źle o sobie myśleć. Jesteś dobrym człowiekiem i nadszedł czas, żebyś wreszcie to zrozumiał.
Pokręciłem głową.
- Nie. Tylko ją krzywdziłem, nic więcej. Kurwa, spaliłem nawet to zdjęcie z ultrasonografu. Ignorowałem ją długimi dniami, bo nie mogłem stawić czoła jej, ani tej ciąży. Nie jestem dobrym człowiekiem, a ona zasługuje na o wiele więcej.
- Ona cię kocha, Zayn. A miłość jest ślepa. Victoria kocha cię własnie dlatego, że nie jesteś perfekcyjny. Mógłbyś być panem całego świata, ale to twoje wewnętrzne przekonanie o samym sobie, to negatywne myślenie, odbija się na wszystkich, którymi się otaczasz. Victoria zasługuje na ciebie, tak samo, jak ty zasługujesz na nią.
Jak ona może mówić takie rzeczy?! Jestem nastolatkiem w tym dorosłym ciele. Mam w sobie więcej złości, niż mogę znieść.
Jestem chodzącym bajzlem.
Nie zasługuje na to co mam.
- Zawsze wszystko psuję. Potrafię spieprzyć najprostszą rzecz. Re zasługuje na kogoś lepszego.
- Nie mów tak. Wszystko się w końcu jakoś ułoży.
Przewróciłem oczami.
- Wszyscy tak mówią.
- Bo to prawda. Wszystkie jasne strony mają swoją ciemną część, a wszystkie..
- Ciemne części, swoje jasne strony. Tak wiem - wtrąciłem. - Ale ja jestem pesymistą. Nie myślę o niczym pozytywnym, zawsze wydaje mi się, że będzie gorzej. Taki właśnie jestem. Nie zasługuję na szczęście.
- Każdy na nie zasługuje.
- Nie ja.
- Możesz to zmienić.
- Nie mogę zmienić siebie. Próbowałem dla Victorii, ale to sprawiło, że wątpię w siebie jeszcze bardziej. - Westchnąłem pod nosem. - Ona jest idealną istotą, a ja zimnym potworem.
***
- Zayn, skarbie, musisz wstać.
Po raz pierwszy od czterech lat, nie miałem najmniejszej motywacji, żeby otworzyć oczy. Chciałem poleżeć tam jeszcze chwilę, by mentalnie przygotować się na to, czemu miałem stawić czoła. A było to coś okrutnego, jednak nie miałem wyboru.
- Zayn.
To Emma.
Jej głos był miękki. Ponaglający, ale jednocześnie łagodny.
- Musisz się obudzić, kochanie.
Otworzyłem oczy i powoli się wyprostowałem. To co mnie otaczało, było ostatnią rzeczą, której mógłbym się spodziewać. Zmarszczyłem czoło patrząc na Emmę, siedzącą cicho w swoim szpitalnym łóżku.
- Zasnęłam, a kiedy się obudziłam byłam zdziwiona, że nadal tu jesteś - powiedziała.
Ponownie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Moje ręce spoczywały na skraju łóżka, były odrętwiałe i kompletnie bezużyteczne. Włosy potargały mi się we wszystkie strony, tak samo, jak moje myśli. Kark bolał mnie jak sam skurwysyn. Podniosłem słabe kończyny i przeciągnąłem się w powietrzu.
- Spałaś - bąknąłem. - Musiałem się zdrzemnąć, przepraszam.
Emma uniosła brew, patrząc na mnie podejrzliwie, ale nie skomentowałem jej wyrazu twarzy ponownie siadając na tym cholernie niewygodnym, szpitalnym krześle.
Tak, Emmo. Teraz używam słów takich jak "przepraszam". Nieźle mnie pojebało, nie?
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Lepiej. Wypisują mnie za kilka godzin. Był tu twój kolega, James.
Kolega?
Zmarszczyłem czoło.
- Po co?
- Victoria się wybudziła.
Moje oczy momentalnie podwoiły swoje rozmiary, a ciało rozbudziło się do życia.
- Naprawdę?!
- Tak.
- Muszę ją zobaczyć - rzuciłem, wstając gwałtownie.
- Czekaj, Zayn. Nie powiedzieli jej jeszcze o dziecku. James chciał żebyś ty to zrobił.
Poczułem jak robię się blady. Nie mogę tego zrobić.
- Czemu sam jej nie powiedział?
- Stwierdził, że nie jest odpowiednią osobą. - Współczująco wzruszyła ramionami.
Spuściłem wzrok i westchnąłem głośno.
- Dasz sobie radę?
Skinęła głową, uśmiechając się lekko.
- Czuję się już dobrze, Zayn. W gruncie rzeczy nadal czuję się lepiej, niż ty wyglądasz. Potem wszystko mi opowiesz.
Przytaknąłem słabo. Jeśli Victoria nie będzie miała nic przeciwko.
- Uważaj na siebie, Emma - powiedziałem cicho. - Chyba nie muszę ci przypominać, że Blaise odwozi cię do domu?
- Oczywiście, że nie. Dziękuję, jak zwykle szarmancki.
Fuknąłem pod nosem.
- Ty spośród tych wszystkich ludzi, najlepiej powinnaś wiedzieć, że to nieprawda.
Bez zbędnej zwłoki ruszyłem w stronę wind, modląc się w duchu, żeby Victoria nadal była przytomna.
Byłem zdenerwowany.
Co jeśli nie będzie chciała mnie widzieć?
Pokręciłem głową, a drzwi przede mną rozsunęły się, witając mnie piętrem, na którym leżała Victoria. Zauważyłem Jamesa stojącego przed jej pokojem, więc od razu do niego podszedłem.
- Hej, stary - rzucił wesoło.
Kurwa, koleś, uspokój się. Jest tak cholernie wcześnie!
- Śpi? - zapytałem, zerkając do środka.
- Nie, wstała. Amber jest z nią.
Skrzywiłem się w duchu. Zajebiście.
- Wejdź - poinstruował James. - Och, czekaj. Lekarz też jeszcze nie powiedział jej o dziecku. Poprosiłem, żeby zostawił to tobie.
Zgromiłem go wzrokiem.
- Jezu, no kurwa wielkie dzięki.
Chłopak uniósł ręce w geście poddania, a ja westchnąłem gardłowo.
- Nie byłeś największym entuzjastą, kiedy dowiedziałeś się o ciąży. To był pomysł Amber. - Współczująco wzruszył ramionami. - Chce się z tobą widzieć.
- Amber?! - Zmarszczyłem czoło, a on zachichotał gardłowo.
- Nie, Re.
No tak. Wiedziałem.
- Powodzenia.
Będę potrzebował czegoś więcej niż powodzenia i szczęścia, jeśli w grę wchodzi obecność tej ździry, Amber.
Wszedłem do środka, a Amber momentalnie odwróciła się twarzą do mnie. Skrzywiła się, jak zwykle i obdarzyła mnie niezbyt przyjaznym nastawieniem. Ciebie też miło widzieć, suko.
- Po co tu przylazłeś? - syknęła, przez zaciśnięte zęby.
- Z tego samego powodu co ty - bąknąłem, okrążając łóżko. Victoria posłała mi najsłabszy z uśmiechów.
- Jesteś - wyszeptała. Jej głos był słaby i byłem pewien, że straci go całkiem, jeśli nie przestanie mówić.
- Jestem. - Uśmiechnąłem się i chwyciłem jej dłoń. Zamarła momentalnie, ale sekundy później, jakby dotarło do niej, że to tylko ja. Z trudem przełknąłem ślinę. Nie, tylko nie to.
- Amber. - James wszedł do środka i gestem wskazał jej drzwi. - Chodź. Muszą porozmawiać.
Amber spiorunowała go wzrokiem.
- Nigdzie nie idę.
Przewróciłem oczami.
- Amber - ponaglił James, wybałuszając na nią oczy, a Victoria westchnęła cicho.
- Amber, proszę - odezwała się w końcu.
- Okej, dobra. Ale zaraz wracam, obiecuję. A ja dotrzymuję swoich obietnic, nie to co on.
Jasne, że tak. Popatrzyłem na nią z niechęcią, a ona odwzajemniła mi tym samym.
James w końcu wyprowadził tę sukę, zostawiając mnie sam na sam z Victorią, a ja poczułem jakby ogromna część ciężaru spadła z moich ramion.
- Cieszę się, że jesteś - powiedziała cicho Re.
Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się lekko.
- Cieszę się, że ty jesteś. Zamartwiałem się na śmierć.
Usiadłem przy jej łóżku, a ona spuściła wzrok na nasze splecione dłonie. Mocniej ścisnąłem jej smukłe palce, a urządzenie monitorujące pracę jej serca momentalnie zaczęło pikać szybciej. Mały uśmiech rozciągnął się na moich ustach, ale zaraz wróciłem do rzeczywistości. To ja powinienem tu leżeć.
Ona nie zasługiwała na wszystko to co jej się przytrafiło. Nie powinna była tu trafić. Mogłem ją stracić. Serce zaczęło mi ciążyć, kiedy zdałem sobie sprawę z tej lodowato zimnej prawdy.
- O czym myślisz? - zapytała cicho.
Podniosłem na nią wzrok i już wiedziałem co oznacza jej mina. Próbowała odgadnąć moje odczucia. Ale co ja czułem? Nic. Byłem jak otępiały. Nie docierało do mnie nic, poza jej małą dłonią schowaną w mojej.
- Myślałem, że cię straciłem - bąknąłem cicho. To prawda. Straciłem ją, ale udało im się ją odratować. Mocno zacisnąłem oczy i pokręciłem głową, próbując odgonić od siebie to straszne wspomnienie. - Jak się czujesz? - zapytałem zmieniając temat.
Zmarszczyła czoło, ale przystała na moją dywersję. To dobrze.
- Sama nie wiem. Czuję się... w porządku.
Uśmiechnąłem się, ale mój uśmiech zaraz przygasł. Powinienem jej powiedzieć? Tak.
- Victoria, jest coś, o czym musisz wiedzieć.
- Chyba nie masz zamiaru znowu odejść. - Zmarszczyła czoło, a ja słysząc to zdanie zdołowałem się jeszcze bardziej.
- Nie. Nigdy. Nie o to chodzi. - Słowa utknęły w moim gardle, kiedy tak przypatrywałem się jej z góry. Nie chciałem krzywdzić jej jeszcze bardziej. Przeszła już wystarczająco dużo.
Nie mogę jej tego powiedzieć.
Jeszcze nie teraz.
- O co chodzi? - zapytała w końcu, kiedy czekanie na moją kontynuację zaczęło się przeciągać.
- Nie chcę, żeby to wszystko sprowadzało się do tego - bąknąłem.
- Sprowadzało do czego? - zapytała, a zmarszczka między jej brwiami znowu się pogłębiła. Kurwa, muszę przestać mieszać jej w głowie.
- Nie chcę, żeby śmierć musiała uświadamiać mi jak bardzo cię kocham. Żebym docenił to co miałem, dopiero po stracie. Nie zniósłbym życia, jeślibym cię stracił.
Tak, ale mimo wszystko ją zostawiłem.
- Nie straciłeś mnie. Przecież żyję.
Przejechałem palcami po jej bladym policzku. Ciemny siniak wokół jej oka wydawał się mniejszy, ale nadal tam był, przypominając mi o tym, że nie obroniłem jej wtedy, gdy mnie najbardziej potrzebowała.
Boże, to nie powinno było cię spotkać...
Victoria zmarszczyła czoło.
- Nie mów tak.
Powiedziałem to na głos?! Jezu, tracę nad sobą kontrolę.
Pochyliłem się w jej stronę, żeby ją przytulić, ale ona zamarła momentalnie, więc odsunąłem się na bezpieczną odległość. Już kiedyś to przerabialiśmy. Jej twarz zalała się masą emocji, kiedy wszystko zaczęło ponownie nawiedzać jej wspomnienia. Wiedziałem czemu się tak zachowuje.
Przez Devona.
- Co on ci zrobił? - zapytałem cicho.
- O co pytasz? - Z trudem przełknęła ślinę.
- Jak daleko się posunął? - wyszczególniłem głosem cichszym od szeptu.
Między nami zapadła cisza, zakłócana jedynie szalejącym pikaniem maszyny do pomiaru jej rytmu serca.
- Mo..Możemy porozmawiać o tym później?
Chciałem dowiedzieć się wszystkiego od razu, ale postanowiłem nie naciskać.
Przytaknąłem jej lekko.
- Okej.
- Z dzieckiem wszystko w porządku? - zapytała, a ja prawie zakrztusiłem się własną śliną. Pytanie, którego za wszelką cenę chciałem uniknąć...
Skłam.
Nie. Nie mogę jej okłamywać.
Nienawidzę jej kłamać.
- Ach, panno Greene. - Kurwa. Dzięki Bogu w sali pojawił się lekarz. - Jak się pani czuje? - No, zajebiście. To ten doktor, który tak wkurwiał mnie poprzedniej nocy. Podszedł bliżej, uważnie skanując nas wzrokiem, a jego dłonie głęboko schowane były w kieszeniach kitla.
- Czuję się dobrze - odpowiedziała, siląc się na pogodny ton.
- Świetnie. A dobrze pani spała?
- Jak dziecko - zażartowała nieśmiało, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Tak właśnie myślałem. Wpadłem tylko upewnić się co do kilku rzeczy, zanim przyjdzie pielęgniarka. Nie zauważył pan nic nadzwyczajnego w jej zachowaniu, panie Malik?
Pokręciłem przecząco głową.
- Dobrze. Panno Greene? Może pani odczuwa coś niecodziennego? Zawroty głowy? Mdłości? Uderzenia gorąca? Spłycenie oddechu? Uczucie skurczy klatki piersiowej?
- Nie. - Uśmiechnęła się słabo.
- Dyskomfort w gardle, karku, albo szczęce, opisywany jako pieczenie?
Skonsternowana Victoria zmarszczyła czoło.
- Nie.
- To naprawdę dobrze. Nie spodziewaliśmy się, że wybudzi się pani tak wcześnie.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła, ale wiedziałem, że wcale o to nie dba. Tylko jedna rzecz chodziła jej po głowie i doskonale wiedziałem jaka.
- Z dzieckiem wszystko w porządku? - zapytała.
Spuściłem wzrok, ale zaraz podniosłem go na doktora, który już uparcie się we mnie wpatrywał. Nie, zjebie. Nie powiedziałem jej jeszcze! Pokręciłem lekko głową, a on westchnął cicho rozumiejąc co mam na myśli.
- Nie byliśmy w stanie niczego sprawdzić, bo była pani nieprzytomna. Powinniśmy się wszystkiego dowiedzieć jakoś po południu.
Obserwowałem jak Victoria zamyka oczy, po czym mocniej ścisnęła mnie za dłoń.
- Kiedy ją wypiszecie? - zapytałem.
- Najpóźniej jutro. Jeśli jej stan zdrowia będzie poprawiał się w tak szybkim tempie jak teraz, może nawet już dzisiaj wieczorem.
- To dobrze, a są jakieś złe wieści?
- Złe wieści są takie, że skutki po przyjęciu chlorku potasu, zawartego w leku anestezjologicznym mogą wywierać znaczne osłabienie organizmu. Dobrze, że dotarła tu pani na czas, zanim nastąpił atak serca. Trochę czasu upłynie, zanim wróci pani do całkowitej sprawności, bo jest pani naprawdę wychudzona. Poza tym, jak na razie wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku.
Jak na razie?!
- Okej, dziękuję - odparła cicho Victoria.
Och, nie. Coś jej jest.
- Jeśli czegoś będzie pani potrzebować proszę po prostu wcisnąć ten przycisk i zaraz pojawi się jakaś pomoc. - Lekarz wskazał palcem mały czerwony guzik zamontowany w ramie łóżka, na co oboje przytaknęliśmy. Wyszedł chwilę później, a ja spuściłem wzrok biorąc głęboki oddech, by wzniecić w sobie resztki odwagi i móc spojrzeć jej w oczy.
- Boję się - powiedziała cicho, z czułością przykładając dłoń do swojego brzucha.
- Wszystko będzie dobrze - bąknąłem niepewnie. - Najgorsze już za nami. Teraz musimy zająć się tylko tobą - odparłem szczerze.
- Bardziej martwię się o dziecko. Czemu nie mogą zrobić mi tych wszystkich badań teraz? - Wyjęła swoją dłoń z mojej i podniosła ją na wysokość wzroku. Uważnie skanowała zabandażowaną część i miejsce z wbitym wenflonem.
- Musisz odpocząć - zacząłem zdenerwowany, a ona pokręciła głową.
Była wyraźnie zamyślona. Boże, błagam. Niech się nie domyśli.
- Musieli wiedzieć wcześniej, bo inaczej nic by mi nie podali.
Przygryzłem wargę. Ona nie jest głupia. Kurwa. Oczywiście, że nie jest. To w końcu moja dziewczyna.
Moje oczy podwoiły swoje rozmiary.
- Victoria..
- Powiedz mi prawdę, Zayn. - Wpatrywała się we mnie z nadzieją, ale po chwili jej oczy zaczęły wypełniać się łzami. - Musisz coś wiedzieć. Wszyscy wiedzą. Nie jestem głupia.
Kurewsko dużo czasu zajęło mi odpowiedzenie na jej prośbę. Cisza wydawała się mieć głośniejszy przekaz, niż słowa które zawisły na końcu mojego języka. Realizacja bardzo powoli napłynęła do jej umysłu.
- Nie - szepnęła nieskładnie. - Nie!
- Victoria, próbowali wszystkiego...
- Nie - rzuciła na wydechu.
- Przykro mi - powiedziałem czując poniesioną klęskę, a ona tylko pokręciła głową w niedowierzaniu.
- Nie! Wcale nie jest ci przykro!
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogłem zdobyć się na odwagę.
- Victoria, miałem ci powiedzieć. Czekałem tylko na odpowiedni czas. Serce kraje mi się na twój widok w takim stanie i to, że miałbym powiadomić cię o jeszcze gorszych nowinach..
- Przestań! Przestań mówić!
Nie wiedziałem co mam zrobić.
- Re, ja..
- Nie mogę o tym z tobą rozmawiać - bąknęła, chowając twarz w dłoniach.
- Oczywiście, że możesz..
- Wcale nie chciałeś tego dziecka. - Popatrzyła na mnie z wyrzutem. - Czemu teraz miałoby cię coś obchodzić?!
Nie czułem się oniemiały od dłuższego czasu i muszę przyznać, że to uczucie było cholernie dziwne.
- Nie rozumiesz tego co czuję i nigdy nie zrozumiesz - dodała cicho.
Spuściłem wzrok. Gdybym miał serce to zabolałaby jeszcze mocniej, niż bolało w rzeczywistości.
- Zdecydowałem się na to dziecko - powiedziałem cicho.
- W ostatniej chwili - dodała gorzko.
Westchnąłem sfrustrowany.
- Nie miałem szansy wyjaśnić ci tego wszystkiego!
- I może już nie będziesz miał - zabrzmiał kolejny głos, na co przewróciłem oczami. Och, kurwa zajebiście. Ta suka musiała wrócić akurat w takim momencie.
- Amber, nie teraz. - Próbowałem stłumić wściekłość rosnącą w moim wnętrzu.
- Powinieneś już iść. Wszyscy dobrze wiemy gdzie i tak skończysz. Na dole, u Emmy.
- U Emmy? - odezwała się Victoria. - Co się stało Emmie?! - zapytała pospiesznie.
Z trudem przełknąłem ślinę.
- Devon ją postrzelił.
- Jak ona się czuje?!
- Dobrze.
- Taa, po wizycie Zayna to nawet lepiej niż dobrze. Powiedziałeś jej o dziecku? - Amber uniosła brew. - Czy, kurwa, stchórzyłeś bo jesteś tak żałosny...
- Amber, przestań - bąknęła Victoria.
- Gdybyś nie zaszła w ciąże to by nie odszedł, a Devon nie posunąłby się tak daleko jak mu się to udało, bo Zayn byłby w stanie go powstrzymać.
Poirytowany, pokręciłem głową. Ile jeszcze będę musiał się z nią użerać? Musiałem stamtąd wyjść, zanim urwałbym jej ten tleniony łeb.
Wstałem z krzesła i w ciszy zacząłem kierować się w stronę drzwi, podczas gdy ona kontynuowała wygłaszanie swoich docinków.
Sam nienawidziłem się tak bardzo, że już nikt inny nie był mi do tego potrzebny.
- Wychodzisz, tak? Tylko w tym jesteś dobry. Idealny przykład poje..
Bez mrugnięcia okiem, chwyciłem ją za przedramiona i potrząsnąłem jej ciałem. Strach zamajaczył w jej tęczówkach, a ja zaczerpnąłem nierówny, urywany oddech.
- Jeszcze raz nazwij mnie pojebem - rzuciłem nisko, ale ona nadal milczała. - Zrób to! - Uniosłem brew. - Bo ostatnim razem, kiedy aktualizowałem informacje to ty pieprzyłaś się z kolesiem, który ją zgwałcił, a dodatkowo, twój chłoptaś Matt robi cię za plecami i pierdoli się z inną laską, ale skąd możesz to wiedzieć? Jesteś przecież zbyt zajęta wtykaniem swojego jebanego nosa w nie swoje, kurwa, sprawy. - Zmrużyłem oczy. - Zanim zdecydujesz się wąchać moje gówno, upewnij się, że dokładnie podtarłaś swoją dupę.
Puściłem jej ręce i odsunąłem się o krok.
- Dorośnij, Amber - syknąłem, sięgając po paczkę papierosów do wewnętrznej kieszeni w marynarce, po czym ruszyłem do wyjścia.
____________________________________________________________________
HEEEEEEEEJ :) SORKI ZA TO OPÓŹNIENIE :/ Miałam urwanie głowy.
Co do następnego rozdziału to procedura wygląda tak samo jak przy poprzednim. Sprawdzajcie to okienko po lewej z "updates". Jeśli będę znała termin to tam go podam :)
WESOŁYCH ŚWIĄT KURCZAKI! :D
UMYJCIE JAJKA ;)
Przepraszam, że tak krótko dzisiaj, ale spieszę się trochę, bo muszę się wyszykować na imprezkę małą ;p LUV YA SO MUCH <3