sobota, 26 kwietnia 2014

FROST BITE - TRZECIA CZĘŚĆ SERII COLD

GAJZ! OTRZYMAŁAM ZGODĘ NA TŁUMACZENIE TRZECIEJ CZĘŚCI COLD, PT. "FROST BITE"
BLOGA ZNAJDZIECIE TU:

JEDNAK JAK MOŻECIE ZAUWAŻYĆ JESZCZE NIC NIE JEST NA NIM RUSZONE :/
POSTARAM SIĘ JAKOŚ TO OGARNĄĆ W NAJBLIŻSZYM CZASIE, ALE NIE CHCĘ PODAWAĆ PRZYBLIŻONEGO TERMINU. W KAŻDYM RAZIE ŚLEDŹCIE MOJEGO TWITTERA I TAM NA PEWNO PODAM LINK, GDY BLOG BĘDZIE JUŻ WYGLĄDAŁ TAK JAK POWINIEN :) 

DZIĘKUJĘ ZA WSPÓLNIE SPĘDZONY CZAS NAD "CHILLS" I PRAWIE DWA MILIONY WYŚWIETLEŃ!! SŁOWAMI NIE WYRAŻĘ TEGO JAK UWIELBIAM CZYTAĆ WASZE REAKCJE NA NOWE ROZDZIAŁY I OGROMNIE CIESZĘ SIĘ, ŻE POTRAFIĘ PRZETŁUMACZYĆ TO W TAKI SPOSÓB, ŻE ZACHOWUJE WSZELKIE EMOCJE I ODDAJE STAN TAK JAK POWINIEN CO WNIOSKUJĘ PO WASZYCH KOMENTARZACH! :D

Jeśli zastanawiacie się co znaczy "Frost Bite" spieszę wytłumaczyć, że jest to określenie opisujące coś jak odmrożenie :D Jednak nie będę ukrywać, że ktoś w komentarzach pod ostatnim rozdziałem poddał cudowny pomysł na to, by trzecia część nazywała się "froZEN" JESTEM ZA XD
No to byłoby na tyle z ogłoszeń. Wiem, że poświęcam Wam teraz o wiele mniej czasu niż wcześniej, ale serio jak wracam z pracy to ostatnią rzeczą o której marzę jest odpowiadanie ludziom na tt o tym kiedy pojawi się kolejny rozdział któregoś z opowiadań, które tłumaczę. 

TAKŻE KOŃCZĘ, A MY WIDZIMY SIĘ JUŻ NA NOWYM BLOGU DO TRZECIEJ CZĘŚCI "COLD"! :D
[SOŁ EKSAJTED!XD]

piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział 42: "Od nowa"

- To było chyba trochę za ostre, Amber - bąknęłam cicho.
- Ostre?! Po tym co mi powiedział, muszę iść zmienić gacie - odparła, siadając na łóżku obok mnie. Spuściłam wzrok na bandaże oplatające mój nadgarstek.
- To nie jego wina, sama się o to prosiłaś. - Wzruszyłam ramionami.
- Mam nadzieję, że kłamał - powiedziała, momentalnie smutniejąc.
Popatrzyłam na nią ze współczuciem.
- Nie kwestionowałabym wiedzy Zayna - przyznałam szczerze.
- Ale skąd mógłby wiedzieć?!
Ponownie wzruszyłam ramionami, a ona westchnęła cicho.
- Dobra, starczy już o mnie. Jak się czujesz?
Odetchnęłam półgłosem.
- Dobrze - odpowiedziałam, a ona podejrzliwie uniosła brew.
- Myślisz, że w to uwierzę?
Przewróciłam oczami.
- Czułam się dobrze, ale teraz, kiedy dowiedziałam się o moim dziecku... - zakrztusiłam się swoimi własnymi słowami i od razu odwróciłam wzrok. Czując gorące łzy na linii rzęs, zamrugałam gwałtownie, żeby pozbyć się niechcianych emocji.
Daj spokój, Re.
Trzymaj się.
- On ci powiedział, czy dokt..
- Sama się domyśliłam - bąknęłam, niegrzecznie jej przerywając, więc momentalnie zamilkła. - Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej?! - Uczucie zdrady powróciło.
- Myśleliśmy, że jeśli Zayn będzie musiał to zrobić, to może poczuje trochę..
- Smutku?
Skrzywiła się.
- No.
- Przysporzyłaś mu czegoś więcej, niż tylko smutku. - Spiorunowałam ją wzrokiem.
- Wcale, że nie!
- Właśnie, że tak!
- Okej, może troszeczkę, no ale ktoś musiał!
- Nic nie musiałaś.
Westchnęła zbyt dramatycznie.
- W takim razie wycofuję się z tego wszystkiego!
- No i dobrze - bąknęłam.
W sali rozległo się pukanie, a po chwili do środka wszedł dobrze ubrany mężczyzna, będący może lekko po czterdziestce. Uśmiechnął się przyjaźnie, ale coś w jego postawie dało mi jasno do zrozumienia, że nie nawykł do cackania się z ludźmi.
- Ty chyba ty. Victoria Greene, tak? - zapytał. - Nazywam się Dwayne. Detektyw Dwayne. Cieszę się, że w końcu zastałem cię przytomną. - Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą niepewnie uścisnęłam na przywitanie.
- Proszę mówić mi Re - powiedziałam nieśmiało, a on skinął głową.
- Panno Coventry, mógłbym prosić o chwilę prywatności? Mam kilka pytań, które chciałbym zadać Re, zanim wróci pan Mal..
- Detektywie Dwayne, chyba jasno wyraziłem się, mówiąc, że Victoria nie jest jeszcze gotowa na przesłuchanie!
Momentalnie rozpoznałam przepełniony goryczą głos Zayna. Zobaczyłam go chwilę później i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak spięta byłam.
- Panie Malik, dobrze znowu pana widzieć - bąknął niezadowolony detektyw.
- Nie jest gotowa - powtórzył surowo Zayn.
Mężczyzna westchnął ciężko i bardzo powoli przeniósł na mnie wzrok w odpowiedzi na co ponownie się spięłam.
- Panno Greene, jest pani w stanie udzielić mi kilku informacji, czy powinienem zaaranżować jakiś dogodniejszy termin?
- Nie teraz - wtrącił Zayn.
- Panno Greene?! - powtórzył nieco głośniej detektyw, a ja z trudem przełknęłam ślinę.
- Wolałabym to odłożyć w czasie. Innym razem, detektywie - odezwałam się w końcu. - Ale jeśli to coś niecierpiącego zwłoki..
- Nie ma problemu, Re. Do tej pory udało mi się już przesłuchać Devona i Lucasa.
Lucasa?!
- Mam całą listę świadków, więc na jakiś czas będę miał zajęcie. To moja wizytówka. Będziemy w kontakcie. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Wzięłam od niego mały prostokącik, a on ruszył do wyjścia, zamieniając przy drzwiach jeszcze kilka słów z Zaynem, po czym całkiem zniknął mi z pola widzenia.
- Myślisz, że mnie też przesłuchają? - zapytała z podekscytowaniem Amber.
Pokręciłam głową i wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, Amber.
- Tak. Przesłuchają - odpowiedział Zayn, a ona przewróciła oczami. Jej ekscytacja momentalnie uleciała w zapomnienie.
- Nie ciebie pytałam! - warknęła, na co uniosłam jedną brew, uważnie mierząc ją wzrokiem.
- Powiedziałaś, że przestaniesz.
Jej usta ułożyły się w cienką linię.

________________________________________________________________
(Zayn)


Londyńskie powietrze było zimne, jak zwykle, kurwa. Musiałem jednak ochłonąć na zewnątrz.
Straciłem nad sobą panowanie, ale Amber całkowicie sobie na to zasłużyła.
Wyciągnąłem zapalniczkę i przysunąłem jej płomień do końca papierosa, którego trzymałem między wargami, a mój wzrok dostrzegł znajomą twarz. Detektyw, który wczorajszego wieczora pojawił się na miejscu "zbrodni".
- Detektywie Dwayne - przywitałem go. Jakże kurewsko niemiło znowu cię widzieć.
- Malik... Odpowiedni człowiek w odpowiednim czasie. Właśnie cię szukałem. Muszę zadać ci kilka py..
- Nie pojadę na posterunek - mruknąłem, ponownie zapalając płomień.
- Nie. Rozumiem, ale może jesteś zainteresowany zrobieniem testów DNA?
Odpaliłem papierosa i mocno się nim zaciągnąłem. 
- Nie jestem. - Zgromiłem go wzrokiem. - Po co mi to?!
- Anderson upiera się, że jest twoim bratem.
Fuknąłem. 
- Ten zjeb nie jest moim bratem. Mam cholerną pewność, że nim nie jest.
- Zayn, twój biologiczny ojciec popełnił samobójstwo. Nie był stabilny emocjonalnie. To samo tyczy się Devona. 
- Sugerujesz, więc, że też jestem jakimś pierdolonym wariatem?!
Oficer zaśmiał się, jakbym był, kurwa, głupi, ale szybko spiorunowałem go wzrokiem, a on prawie zakrztusił się swoim własnym debilizmem.
Idiota.
- Oczywiście, że nie. 
Podejrzliwie zmierzyłem go wzrokiem. Ukrywał coś, ale nie do końca wiedziałem co.
- Dobra. Zrobię testy DNA, ale tylko, żeby udowodnić to, że Devon się myli. Nie jest moim bratem. A teraz zadaj mi te swoje pytania i lepiej dla ciebie, żeby nie powtórzyły się z tymi, które już słyszałem.
Uniósł brew, a na jego ustach zamajaczył dziwny uśmieszek. 
- Doszły mnie słuchy, że wiedziesz niezłe kawalerskie życie. 
Zmarszczyłem czoło, ale szybko się zreflektowałem. 
- Masz nieaktualne informacje. Nawet nie chcę wiedzieć do kogo to słyszałeś.
- Chodziło mi o czasy przed panną Greene. 
Upuściłem papierosa na chodnik i przydeptałem go stopą. 
- Co to ma wspólnego z tą sprawą?
Detektyw zmrużył oczy uważnie mi się przyglądając, na co odpowiedziałem mu tym samym.
- Każde jedno znamię, które zostawiłeś na jej ciele, podczas swoich dziwacznych zabaw podlega wykroczeniu.
Przewróciłem oczami.
- Ona jest moją dziewczyną, Dwayne.
- A co z Kaylą?
- Zależało mi na niej - wtrąciłem, słysząc imię jego córki. - Tak samo, jak zależało mi na każdej z nich. Ale z Victorią to coś innego. Nigdy więcej - przyznałem szczerze.
Westchnął, widząc, że nigdzie nie zaprowadzi go ta rozmowa.
- Muszę zobaczyć się z Victorią. Wybudziła się?
- Nie jest gotowa. Odezwij się, kiedy wyjdzie ze szpitala - powiedziałem surowo.
- Dobrze. W takim razie, pójdę porozmawiać z pielęgniarką, żeby upewnić się, kiedy ją wypiszą. Do następnego razu, panie Malik.
Tak, tak... Spierdalaj.
Po tym jak się oddalił, zawahałem się czy faktycznie pozwolić mu zniknąć z mojego pola widzenia. Wiedziałem jak lubił węszyć. Na pewno za wszelką cenę, starałby się do niej pójść. Nie jestem głupi.
Takim oto sposobem, ruszyłem zaraz za nim, upewniając się jednak, że wybiorę inną windę prowadzącą na czwarte piętro.
Kiedy wreszcie tam dotarłem, na chwilę zatrzymałem się przy recepcji, w myślach odliczając pół minuty, po czym skierowałem się do pokoju Victorii.
- Proszę mówić mi Re - usłyszałem jej słaby głos i pokręciłem głową.
- Panno Covenrty, mógłbym prosić o chwilę prywatności? Mam kilka pytań, które chciałbym zadać Re, zanim wróci pan Mal..
- Detektywie Dwayne, chyba jasno wyraziłem się, mówiąc, że Victoria nie jest jeszcze gotowa na przesłuchanie! - rzuciłem, wchodząc do sali, a moja twarz bezwiednie wykrzywiła się w niezadowoleniu.
- Panie Malik, dobrze znowu pana widzieć - bąknął niezadowolony, na co spiorunowałem go wzrokiem.
- Nie jest gotowa - przerwałem mu surowo.
Detektyw zerknął na Victorię, a ona momentalnie zastygła w bezruchu.
- Panno Greene, jest pani w stanie udzielić mi kilku informacji, czy powinienem zaaranżować jakiś dogodniejszy termin?
- Nie teraz - wtrąciłem.
- Panno Greene?! - powtórzył nieco głośniej, a ja przewróciłem oczami, widząc jak zwraca się bezpośrednio do Victorii.
- Wolałabym to odłożyć w czasie. Innym razem, detektywie. Ale jeśli to coś niecierpiącego zwłoki..
- Nie ma problemu, Re. Do tej pory udało mi się już przesłuchać Devona i Lucasa.
Lucasa?! Kto to do chuja jest Lucas?
- Mam całą listę świadków, więc na jakiś czas będę miał zajęcie. To moja wizytówka. Będziemy w kontakcie. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia.
Facet podszedł do mnie, po tym jak wręczył Victorii swoją wizytówkę.
- Nie wpakuj się w żadne kłopoty, dzieciaku - bąknął cicho.
Dzieciaku?! Jebany dupek.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zawsze z chęcią przypomnę ci, jak niegrzeczna jest twoja córeczka i jak ostro lubi być pieprzona, więc nawet nie zaczynaj.
Zmrużył oczy, ciskając we mnie gromy, ale przeszedłem obok niego, lekko trącając go ramieniem i dając jasno do zrozumienia, że nie jest już tu mile widziany.
W mieście było ponad trzy tysiące detektywów, a ja musiałem trafić akurat na tego kutasa!
 - Myślisz, że mnie też przesłuchają? - zapytała z podekscytowaniem Amber.
Victoria zmarszczyła brwi, a na jej twarzy wymalowała się czysta konsternacja.
- Nie wiem, Amber.
- Tak. Przesłuchają - odpowiedziałem, a ona przewróciła oczami. Jej ekscytacja momentalnie zniknęła.
- Nie ciebie pytałam! - warknęła, a na co w odpowiedzi uniosłem brew.
- Powiedziałaś, że przestaniesz - szepnęła Victoria.
Usta Amber ułożyły się w cienką linię, po czym podniosła się z krzesła.
- Mogę pogadać z tobą na osobności? - zapytała, na co zmarszczyłem czoło.
- Ze mną?!
- Tak.
Zerknąłem na Victorię, ale ona już przyglądała mi się szeroko otwartymi oczami.
- Okej, dobra. - Wyszedłem na korytarz, a ona podążyła za mną. Minęła mnie i skierowała się do automatu z przekąskami.
- Masz jakieś drobne?
Nie dla ciebie.
- Trzymaj. - Westchnąłem, podając jej mój portfel. - Poszukaj i weź cokolwiek znajdziesz.
Uniosła brew, ale szybko przeniosła swoją uwagę na maszynę, próbując ukryć uśmiech.
- O czym chciałaś pogadać? - zapytałem w końcu, opierając się o automat, ale ona stała z ustami zaciśniętymi w cienką linię.
- Amber - ponagliłem surowo. Nadal nic.
Wywróciłem oczami, podczas gdy ona, wrzucała kolejne monety w szczelinę na drobniaki.
- Wrzuciłaś już jakieś 20 funtów. Wystarczy.
Cisza.
- Amber - powtórzyłem bardziej monotonnie, ale ona nadal milczała.
- Jebać to - bąknąłem pod nosem. - Wracam do Victorii. - Odwróciłem się gotowy, by odejść, ale po zrobieniu kilku kroków usłyszałem jak dźwięk wrzucanych do automatu monet, ustał.
- Czekaj, Zayn.
Westchnąłem i odwróciłem się w jej stronę.
- Czego?!
- To prawda? - Jej głos był słaby, załamując się przy końcu, gdy łzy popłynęły po jej policzkach.
- Co?
Powoli podeszła do mnie.
- To co mówiłeś na temat Matta. - Spuściła wzrok. - Zdradza mnie?
Przygryzłem wargę.
- Prawda.
Zachłysnęła się powietrzem i skinęła głową, przyjmując smutną rzeczywistość.
- Okej, dzięki. - Wróciła do automatu, kontynuując to co robiła wcześniej, a jej aura momentalnie przygasła.
Uważnie obserwowałem jak otępiałe i bez sił stało się jej ciało, gdy przykucnęła by wyjąć przekąski z szuflady na którą wypadły.
- Amber - zacząłem, ale wydawała się być kompletnie bez życia.
Podszedłem bliżej, a ona w końcu stanęła twarzą do mnie. Jej wyraz był niemal nieludzki.
- Amber?
- Zdradza mnie - powiedziała cicho, po czym przyłożyła otwartą dłoń do swoich ust. Łzy kapały z jej policzków, więc nie wiedząc co mam zrobić, odsunąłem się na krok.
- Arghh... Nie płacz - bąknąłem nieskładnie.
Schowała twarz w dłoniach, a szloch zawładnął całym jej ciałem. Zawahałem się.
Boże, miałem nadzieję, że nie będę tego żałował. Kierowałem się tym, że żadna kobieta nie powinna zostać sama w takim stanie.
Skrzywiłem się lekko i chwyciłem jej przedramię, przyciągając ją w krępującym uścisku.
Zakłopotany, poklepałem ją po głowie, no bo co niby kurwa miałem robić?! Nie miałem pojęcia!
Zadrżała od płaczu, ale jej szloch ucichł po kilku chwilach. Odsunąłem się od niej, a ona szybko wytarła mokre policzki.
- Zayn, przepraszam... Zawsze byłam dla ciebie taka chamska..
Uniosłem rękę, żeby powstrzymać ją od dalszego mówienia.
- Przestań. Jesteś rozemocjonowana. Nie myślisz racjonalnie.
Pokręciła głową, pociągając przy tym nosem i wierzchem dłoni jeszcze raz przetarła swoje zaczerwienione od łez policzki.
- Wiem, że ci na niej zależy, po prostu czasem zachowujesz się jak ostatni dupek, a ja nienawidzę patrzeć na to jak ciężko z tym Re.
Spuściłem wzrok.
- Proszę, przestań ją ranić. Po prostu przestań być dla niej takim fiutem, a może nawet kiedyś cię polubię.
Podejrzliwie uniosłem brew, podnosząc na nią oczy.
- Nie łatwo mnie polubić - odparłem, po czym skierowałem się do sali Victorii. - Zajmij się ratowaniem samej siebie, zanim zaczniesz ze mną - rzuciłem przez ramię.

__________________________________________________________________

-trzy dni później-

Dzień po dniu starałam się zapewnić samą siebie, że z tego wyjdę. Każda minuta mojej egzystencji przesycona była mrocznymi wspomnieniami tego, co się stało. Zamknęłam oczy i momentalnie przeniosłam się do obleśnego, zimnego pomieszczenia, gdzie byłam przykuta łańcuchami i unieruchomiona. Dno piekieł.
Ale nie to było w tym wszystkim najgorsze.
Tak. Byłam bita, napastowana, aż wreszcie ponownie zgwałcona.
Nic jednak nie równało się z uczuciem nicości, kiedy dowiedziałam się o tym, że poroniłam.
Moje dziecko.
Gwałtownie wyrwane z mojego życia. Wydarte z mojego ciała. Musiałam mierzyć się z myślą, że moja malutka, bezbronna,  niewinna fasolka, odeszła.
Byłam pusta, bez chęci do życia. Mimo, że nosiłam to dzieciątko tylko kilka tygodni, czułam się z nim szalenie związana.
Moje maleństwo.
Dawka narkotyku jaką wstrzyknął mi Devon, skutecznie mnie uśpiła, unieruchomiła i utrzymywała w stanie nieprzytomności, co poskutkowało drastycznymi konsekwencjami w zdrowiu dziecka. 
Byłam zbyt słaba i winiłam za to jedynie samą siebie.
Może gdybym czuła się lepiej, była silniejsza... Może wtedy udałoby mi się go powstrzymać, uchronić moje maleństwo i zapobiec temu wszystkiemu. 
Co zostało mi teraz?
Złamane serce i kolejne rany w poharatanej psychice. Dodatkowo niemal od razu pojawiło się krwawienie. Skurcze były o wiele silniejsze i częstsze niż doświadczałam ich wcześniej. Nie była to regularna miesiączka. Z uwagi na to, że byłam w szóstym tygodniu ciąży dali mi wybór, między łyżeczkowaniem, lub zostawieniem wszystkiego w rękach matki natury. Wybór został odsunięty na dalszy plan, gdy rano obudziłam się w zakrwawionej bieliźnie. Każdy skurcz w dole mojego brzucha smucił mnie jeszcze bardziej.
Jak z takiego stanu można wyjść cało?!
Wszyscy wkoło powtarzali, że wydobrzeję. Że uda mi się przez to przejść, ale tak na dobrą sprawę, nie miałam przez co przechodzić. Fakt, że ponownie zostałam zgwałcona zachowałam dla siebie, a jeśli ktoś odważyłby mi się powiedzieć, że nieźle znoszę stratę dziecka bez wahania wymierzałabym tej osobie siarczysty policzek, bo najwyraźniej nie miałaby pojęcia jak czuję się naprawdę.
Nikt tego nie wiedział.
Byłam jak odrętwiała.
Wszystko wydawało się bezcelowe, ale jakimś cudem nadal się poruszałam i żyłam, jakby nigdy nie przytrafiło mi się nic traumatycznego.
Chciałam poczuć cokolwiek. 
Wpadłam nawet na pomysł, że powinnam podjąć się czegoś głupiego. Powinnam zrobić coś niebezpiecznego, żebym znowu coś poczuła... W tym samym czasie, jednak, nie chciałam robić nic poza leżeniem w moim łóżku.
Amber, James, moja Mama, Siostra, Brat...
Nawet Zayn.
Chciałam zapomnieć o nich wszystkich.
Nie chciałam takiego życia. Przepełnionego strachem i wątpliwościami.
Nie chciałam już czuć się odrętwiała.
Nie chciałam czuć ciągłego poczucia winy.
- Jeszcze jedna i spadniesz z kanapy, Mała - powiedział James, wchodząc do pokoju.
Jedyna osobą z głową na karku.
Amber gdzieś wyszła, chyba załatwiała sprawy z Mattem, a Zayn wrócił do swojego apartamentu, próbując nadgonić z zaległą pracą. 
Powinien niedługo wrócić. Nie wiedziałam w sumie czemu ciągle wraca... Jego kontakty z Amber nadal były napięte, a nasz związek... No cóż.
Nie powiedziałabym, że jest jakoś strasznie, ale nie było również perfekcyjnie. 
Próbował sobie z tym radzić, a ja... Ja byłam zbyt pogmatwana, żeby móc brnąć dalej w coś, co mimowolnie kojarzyło mi się z Devonem.
Boże, nienawidziłam tego jak to wszystko wyglądało.
James usiadł obok mnie, kiedy zacieśniłam palce wokół szklanki. 
- Zayn nie chciałby chyba, żebyś piła..
- Nie ma go tutaj - przerwałam mu nieuprzejmie.
- Na razie - dodał, unosząc brew.
Beztrosko wzruszyłam ramionami.
- Mała, bierzesz leki. Serio nie możesz pić. Jeszcze się pochorujesz.
Może chociaż to pozwoliłoby mi poczuć cokolwiek. Może wtedy znowu stałabym się człowiekiem, a nie jakimś pieprzonym robotem.
- Nic mi nie będzie. Wypiłam tylko dwie szklanki, poza tym po Prednizonie nie powinno mi nic być.
Wyjął drinka z mojej dłoni, na co spiorunowałam go wzrokiem.
- Zayn zaraz wróci, a ty jesteś, jakby nie było, pod moją opieką.
- Okej, więcej nie wypiję. - Uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze. A żeby upewnić się, że tak będzie, ja wyzeruję resztę.
Uniósł szklankę do ust i przechylił ją zamaszyście. Skrzywił się odstawiając szkło, a uśmiech, który wcześniej starałam się ukryć, rozciągnął się na całej długości moich ust.
- O, Boże. Piłaś czystą! - zakasłał.
- Cienias - zażartowałam, a on prychnął pod nosem.
- Proszę cię - rzucił z udawaną arogancją.
Podciągnęłam kolana do klatki piersiowej, a głowę oparłam na jego ramieniu. 
- Serio, Prednizon jest spoko - bąknęłam nieskładnie.
- Ale nie pij już więcej, okej? - zapytał niepewnie.
Westchnęłam cicho.
- Chcę dziecka.
James zmarszczył czoło, patrząc na mnie z góry.
- Naprawdę? Teraz? - zabrzmiał kolejny głos, więc odwróciłam głowę w kierunku drzwi skąd dobiegał, by zobaczyć Zayna.
- O, hej, Stary! - zawołał James, a ja chwiejnie wstałam z kanapy. 
- Wróciłeś - bąknęłam.
- A ty piłaś - zauważył przygnębiony, ale coś w jego głosie mówiło mi, że jest spokojny.
Cieszył się, że może tu być.
Przygryzłam wargę i zerknęłam na Jamesa, nadal siedzącego na kanapie.
Chłopak wyrzucił ręce w powietrze.
- Sorry, Re. Akurat tu się z nim zgadzam.
Okej, okej. Nie powinnam była pić, ale przecież nic mi nie jest.
James wstał i westchnął ciężko. 
- Idę już do łóżka. Branoc wszystkim zgromadzonym.
- Dobranoc, James - wybełkotałam.
Kiedy w końcu wyszedł z salonu, Zayn podszedł bliżej i zajął miejsce na którym wcześniej siedział mój przyjaciel, po czym sięgnął do mojej dłoni.
- Posiedź ze mną - powiedział cicho.
Nie do końca tego się spodziewałam. Oczekiwałam raczej wykładu na temat tego jak groźne może być połączenie alkoholu z lekami, no ale w sumie, przecież Prednizon to żaden poważniejszy lek. 
- Jak się czujesz? - zapytał, odnosząc się do moich skurczy.
- Robią się coraz ostrzejsze, ale to normalne.
Usiadłam obok niego i momentalnie znienawidziłam samą siebie, za to jak spięło się moje ciało, gdy przejechał wierzchem dłoni po moim policzku.
- Martwię się o ciebie - przerwał ciszę, podczas gdy ja nie przestawałam bawić się swoimi palcami. - Spójrz na mnie, proszę.
Wzięłam głęboki oddech i w końcu podniosłam na niego wzrok.
- Proszę cię, powiedz mi co się z tobą dzieje.
- Nic mi nie..
- Nie uwierzę w te gówniane wymówki, Victoria - przerwał surowo. Zmarszczył czoło na moment, ale jego twarz zaraz złagodniała.
- Przestań udawać, że wszystko jest okej, kiedy jasno widzę, że nie jest - bąknął.
Nadal milczałam.
- Zmieniłaś się - dodał po chwili. - Zachowujesz się - uciął na chwilę, nie mogąc dobrać odpowiednich słów. - Zachowujesz się tak samo jak kiedyś.
- Czyli jak? - Niedbale wzruszyłam ramionami.
- Jesteś zdystansowana.
Spuściłam wzrok. 
- Nadal jestem taka sama.
Objął obie moje dłonie, na co wstrzymałam oddech, cofając ręce.
- Victoria, powiedz mi. Powiedz mi, co on ci zrobił - poprosił niecierpliwie. - Popatrz na mnie i powiedz mi, co ci zrobił, Skarbie.
Potrząsnęłam głową, mocno zaciskając oczy. Chciałam na niego spojrzeć, ale się bałam. Bałam się tego, co mój mózg może zrobić z jego obrazem.
- Martwię się o ciebie - powtórzył.
Wstałam gwałtownie i westchnęłam czując rosnące poirytowanie.
- Przestań to powtarzać! Nic mi nie jest, okej?! Zostaw mnie w spokoju..
- Victoria..
- Daj mi spokój - mruknęłam pod nosem, kierując się w stronę korytarza.
- Re! - Chwycił mnie za dłoń i z powrotem przyciągnął do swojego ciała, a całe powietrze z moich płuc uleciało w jednej sekundzie. - Przestań się ode mnie odsuwać i zacznij ze mną rozmawiać! Proszę cię!
- Puść - bąknęłam nieskładnie. - Przestań mnie dotykać!
- Dotykać... - Jego oczy podwoiły swoje rozmiary, kiedy składał wszystkie części układanki do kupy. - Chyba nie udało mu się zajść aż tak daleko? - jego szept przepełniony był szokiem, paniką i frustracją. - Odpowiedz, Re.
Rozchyliłam wargi, ale nic z nich nie uleciało.
- Odpowiedź jest prosta. Tak, albo nie.
- Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. - Wzruszyłam ramionami i przygryzłam dolną wargę. - Tak. Zrobił to..
Zayn wpatrywał się prosto w moje oczy, nie wyrażając żadnej emocji, na co głośno przełknęłam ślinę.
- Zayn.
- Wiesz, że nigdy nie zrobię ci krzywdy - szepnął, po długim milczeniu.
Przytaknęłam słabo.
- Wiem.
Objął moją twarz dłońmi, a ja mocno zacisnęłam powieki, czując jak moje ciało negatywnie reaguje na jego dotyk. To Zayn, nie Devon.
Nie panikuj, Re.
To tylko Zayn.
- Nie użalaj się teraz nade mną. Ostatnią rzeczą jakiej mi trzeba to współczucie - wymamrotałam bardziej bojaźliwie, niż zamierzałam.
Westchnął cicho, zakłócając przeciągającą się ciszę.
- Mogę cię pocałować w takim razie? - zapytał niepewnie, na co skonsternowana uniosłam brew.
To tylko Zayn.
Skinęłam głową i z wahaniem uniosłam się na palcach stóp, by szybko cmoknąć go w usta. 
Chłopak zmarszczył czoło. Wiedziałam, że oczekiwał czegoś więcej, ale nie byłabym w stanie. Wspomnienia zbyt żywo wirowały w mojej głowie i nie wiem, jak blisko byłabym w stanie go do siebie dopuścić, zanim znowu bym go odepchnęła. 
- Możemy iść do łóżka? - zapytałam po krótkiej chwili, a on tylko skinął głową chwytając mnie za dłoń i prowadząc w górę schodów. 
Przebrałam się w luźną koszulkę i weszłam pod ciepłe przykrycie, czekając aż Zayn do mnie dołączy.
Wahał się mnie dotknąć, jego ręce niepewnie spoczywały na mojej talii, ale kiedy wskrzesiłam w sobie resztki odwagi, pozbywając się krążącego w mojej głowie strachu, odwróciłam się przodem do niego i wtuliłam twarz w jego nagi tors. Zaciągnęłam się jego zapachem, upewniając się, że to tylko on. Jego skóra była gorączkowo gorąca przy moim policzku. Wdychałam jego woń, a on mocniej przyciskał mnie do swojego ciała.
- Chciałbym móc wymazać to wszystko co siedzi w twojej głowie - powiedział cicho.
- Ja też. Niestety muszę z tym żyć - odpowiedziałam półgłosem.
Zanim zdążył odezwać się ponownie, zadźwięczał sygnał jego komórki, a on westchnął poirytowany i odwrócił się, by sięgnąć po telefon leżący na szafce nocnej.
- Muszę odebrać - rzucił szybko.
Akurat teraz?!
- Malik. . . Doktorze Grant. . . Tak?! - Podniósł się nieco, podpierając łokciem o materac, a ja zmarszczyłam czoło zapalając lampkę.
- Naprawdę? - brzmiał na zaskoczonego. - To dobre wieści. . . Tak. - Przeniósł na mnie wzrok, w efekcie czego zmarszczyłam czoło.
- Dziękuję - rzucił do słuchawki, rozłączając się, po czym ponownie na mnie spojrzał.
- Kto to był? - zapytałam.
- Lekarz.
- Nie pamiętam żadnego o nazwisku Grant.
- Nie, nie możesz go pamiętać. To nasz rodzinny lekarz.
Skonsternowana zmarszczyłam brwi.
- Okej, więc po co dzwonił tak późno w nocy?
- Kilka dni temu zrobiłem test DNA.
Co?!
- Czemu?
- Żeby upewnić się, czy Devon naprawdę jest moim bratem.
Oczy szerzej otworzyły mi się w poczuciu całkowitego szoku.
- Kim?! - spanikowałam.
- Kiedy straciłaś przytomność, próbował mnie zmanipulować. Pierdolony... Powinienem był wiedzieć, że to kłamstwo. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Nadal byłam oniemiała.
Zayn i Devon braćmi?!
- Nie jest moim bratem, Victoria - powiedział wyzutym z emocji głosem.
- Uwierzyłeś mu?
- W pewnym momencie tak. Jest dobrym kłamcą - bąknął Zayn, a w jego głosie zabrzmiało poczucie winy, że dał się zwieść.
Skinęłam głową, całkowicie się z nim zgadzając.
- To dupek. Zasługuje na coś o wiele gorszego, niż więzienie.
- Za to co zrobił tobie i mojej siostrze, powinien dostać przynajmniej dożywocie.
- Chciałeś chyba powiedzieć "wyrok śmierci". Musi umrzeć. Nikt nie powinien żyć po tym, co zrobił on.
Zayn wyraźnie się zawahał.
- Miałem szansę, ale nie mogłem...
Zmarszczyłam czoło.
- Co?
- Miałem szansę go...no wiesz. Zabić. - Ociągał się z zakończeniem zdania, jakby słowa paliły jego język. - Ale nie mogłem. 
- Czemu? Nie chodzi o to, że chciałam, żebyś to zrobił, chodzi mi tylko o to dlaczego tego nie zrobiłeś.
- Może i jestem oziębłym draniem, czy jak tam ludzie o mnie mówią, ale nie mógłbym zabić człowieka. Nawet jeśli miałby być nim jebany Devon Anderson. - Jego nazwisko wypowiedział z taką nienawiścią, że miałam wrażenie, jakby jednak odważył się to zrobić.
- Rozumiem. - Skinęłam głową. - Gdybym miała taką szansę, też bym tego nie zrobiła. Nie mogłabym żyć z krwią na rękach. - Jedyna krew, którą miałam na rękach należała do mojego dziecka, ale nie mogłam pozwolić sobie na myślenie o tym w tamtej chwili.
Musiałam go pocieszyć.
Wydawał się jednak zbyt głęboko zamyślony, żebym mogła do niego trafić.
- Żałuję, wiesz? Pozwoliłem żyć gwałcicielowi, który wyrządził na tym świecie tyle zła ile żaden inny znany mi człowiek. Co z tego, że go posadzą? Będzie wyizolowany od społeczeństwa, otoczony innymi skazańcami. Nie będzie w stanie zrobić nikomu krzywdy, ale tylko do pewnego czasu. Co powstrzyma go od powtórzenia wszystkiego co zrobił, kiedy już wyjdzie na wolność?
- Przynajmniej jest już w Ameryce - powiedziałam cicho. - Jest z daleka od nas. Odsiedzi swoje. Zrobiliśmy co mogliśmy, mówiąc o wszystkim oficerom policji. Deportowali go i już nigdy tu nie wróci.
Zayn westchnął głośno i pochylił się nade mną, by zgasić lampkę nocną. 
- Masz rację. Ale nawet mimo tego, że jest już daleko stąd, nadal siedzi w twojej głowie. 
Wypuściłam postrzępiony oddech i położyłam się na łóżku. 
- Przynajmniej mam ciebie - wyznałam półgłosem.
- Na zawsze. Nigdy cię nie zostawię - powiedział ochrypłym, słabym ale równie szczerym i obiecującym głosem.
Wtuliłam twarz w jego nagi tors, zaciągając się jego zapachem. 
- Śpij, Kochanie.
Mimo mojego rozbieganego, zagraconego umysłu, zamknęłam oczy i poddałam się niechętnie niepokojącemu odpoczynkowi. 


_________________________________________________________________

TO BYŁ OSTATNI ROZDZIAŁ CHILLS, ALE NIE BÓJCIE SIĘ NIC. JUTRO ZAPYTAM CHANEL CZY MOGE TŁUMACZYĆ TRZECIĄ CZĘŚĆ, BO CAŁKIEM O TYM ZAPOMNIAŁAM XD 
JUTRO TEŻ UAKTUALNIĘ TĘ NOTKĘ I GDY UZYSKAM ZGODĘ, TO OD RAZU PODAM WAM LINK DO TRZECIEJ CZĘŚCI OPOWIADANIA I WSZYSTKO WAM WYTŁUMACZĘ BO DZISIAJ JUŻ BYM CHCIAŁA TROCHĘ ODPOCZĄĆ :) 

sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 41: "Zjazd rodzinny"

______________________________________________________________
(Zayn)


- To niemożliwe. - Zmarszczyłem brwi. - Jestem jedynakiem.
Devon znowu zaczął krztusić się własnymi słowami, kiedy ja wypierałem rzeczywistość. 
- Myślisz, że gd..gdzie ojciec by..był każdej nocy?!
- Zamknij się. - Pokręciłem głową.
- Miał romans, kilka lat po tym, jak się urodziłeś.
Ścisnąłem jego szyję z większą siłą, a on zakasłał niekomfortowo.
- Przestań kłamać!
- Nie kłamię.
- Mój ojciec był dupkiem - rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
Z wahaniem zerknąłem na niego z góry, przyciskając kolano do jego klatki piersiowej, po czym spojrzałem na Marka.
- Zadzwoń po wsparcie. Gówno obchodzi mnie co zrobisz z Crewstonem, po prostu niech zniknie mi, kurwa, z oczu - zażądałem ostro. Wróciłem wzrokiem na Devona i wyciągnąłem strzykawkę z jego szyi, odrzucając ją na bok. 
- Zabicie cię, byłoby zbyt proste.
- Zabiłbyś swojego własnego brata?! - fuknął.
Chwyciłem go za kołnierz i drżącą pięścią zacząłem wymierzać ciosy w jego twarz.
- Nie jesteś moim bratem! - Rzuciłem nim o ziemię, a jego czaszka z hukiem odbiła się od posadzki. Schyliłem się i złapałem go za nogę, ciągnąc w stronę krzesła.
Przykucnąłem i niedbale podnosząc go z ziemi, mocnym pchnięciem nakierowałem na krzesło, po czym wymierzyłem szybki cios w jego pachwinę. Jęknął z bólu, kiedy unieruchomiłem go łańcuchami, które przymocowane były do posadzki. Pociągnąłem za nie, by upewnić się, że są wystarczająco mocne i ciasne, co potwierdziło się sekundy później.
Ten chory zjeb pewnie przywiązał nimi Re.
Ponownie poczułem rosnącą wściekłość.
- Nie kłamię - powtórzył Devon, ale szybko zamknąłem jego gębę prawym sierpowym. Uwierzcie mi na słowo, było to zajebiste uczucie.
- Nie jesteś moim jebanym bratem - syknąłem.
- Hayley i Tony Blake - kontynuował, a ja momentalnie zamarłem w miejscu idąc w stronę Emmy, która nadal była przytomna, ale ten stan z pewnością nie potrwałby długo. Moi biologiczni rodzice.
- Hayler była twoją matką, tak? Twój ojciec zdradził ją jakiś rok przed jej śmiercią. Urodziłem się dokładnie tego roku, w którym zmarła.
Gwałtownie odwróciłem się twarzą do niego.
- Na jakiej planecie ty żyjesz?! Kto robi coś podobnego?! Ja pierdolę, porwałeś dziewczynę swojego własnego brata, wykorzystałeś ją, maltretowałeś, a po wszystkim jeszcze próbowałeś zabić, postrzeliłeś jego najbliższą przyjaciółkę, a to wszystko dla zemsty i pieniędzy?! Brat, czy kurwa nie, nie zasługujesz w ogóle na to, żeby oddychać, nie mówiąc już o pierdoleniu tych głupot, żeby tylko dobrać się do mojego rozsądku. - Pokręciłem głową z odrazą. - Jesteś dla mnie martwy, Devon - dodałem śmiertelnie niskim tonem.
- Zayn?! - Usłyszałem głos Jamesa, więc wyjąłem telefon i przyświeciłem nim w kierunku skąd mnie dobiegał.
- Zrób test i zobaczysz, czy kłamię! - Devon podniósł głos, kiedy ponownie skierowałem się do Emmy.
- Idź do diabła - odparłem poirytowany.
Klęknąłem przy kobiecie, ale widząc że ta próbuje się podnieść, położyłem dłoń na jej ramieniu każąc jej się nie ruszać.
- Zostań tu.
- Kurwa mać! Co tu się stało?! - krzyknął James, wreszcie podchodząc bliżej, ale ja nie oderwałem wzroku od powiększającej się plamy krwi na brzuchu Emmy. Uparcie starała się ją przede mną ukryć.
- Nic mi nie jest - powiedziała z trudem.
- Nie kłam, bardzo boli? - zapytałem zmartwiony.
- Podaj mi pistolet to pokażę ci jak boli - zażartowała, zaciskając z bólu zęby.
- Devon cię postrzelił?! - wtrącił się James, w efekcie czego podniosłem wzrok na niego i na Blaise'a.
- Jasne, że ja! - krzyknął dumnie Devon, na co przewróciłem oczami.
- Zamknij ryj - warknąłem w odpowiedzi.
- Raz spudłował - dodała cicho Emmo.
Uśmiechnąłem się współczująco.
- Dasz sobie radę? - zapytałem patrząc na nią z góry.
Przytaknęła, ale wcale nie chciało mi się w to wierzyć.
Była strasznie blada.
- Przesuń rękę - poleciłem surowo, ale ona nadal kurczowo trzymała się za brzuch. - Gdzie cię postrzelił?
Spuściła wzrok. Po chwili w końcu wykonała moje polecenie, a ja zamarłem widząc jak wiele krwi straciła. - Cholera.
- Musisz zająć się Victorią - powiedziała siląc się na głos.
- Gdzie ona jest?! - wtrącił James.
Moje oczy momentalnie podwoiły swoje rozmiary. Kurwa mać!
- James, weź Victorię! Musicie natychmiast jechać do szpitala!
- Poczekaj tu, Emma - bąknąłem, szybko podnosząc się z ziemi i idąc do Victorii. Przykucnąłem obok niej, sprawdzając jej puls. Był bardzo słaby i wiedziałem, że nie jest to najlepszy znak.
Odgarnąłem włosy z jej twarzy i założyłem za jej ucho, wpatrując się w nią z góry.
- Zostań ze mną, Re. Proszę cię. - Pocałowałem ją w czoło i wziąłem głęboki oddech, czując jak wzbiera we mnie uczucie paniki.
Co jeśli się spóźniłem?! Co jeśli narkotyk wyrządził już nieodwracalne szkody? Nie.
- Co jej jest?! - zapytał James, klękając obok nas. Położył dłoń na jej brzuchu, a ja momentalnie cały się spiąłem i musiałem powstrzymać chęć strącenia jego ręki z jej ciała. Nienawidziłem gdy ktokolwiek dotykał Victorię.
Odchrząknąłem wymownie i przeniosłem wzrok z dziewczyny, którą kocham na jej zmartwionego przyjaciela.
- Nafaszerował ją środkami uspokajającymi. Zabierz ją do szpitala, proszę. Powiedz lekarzom, że jest w drugim stadium po podaniu zastrzyku wywołującego śmierć - powiedziałem szybko, a on skinął głową.
- A co z tobą? - zapytał.
- Devon nadal tu jest. Nie mogę spuścić go z oka. Blaise, weź Emmę i jedźcie z Jamesem. Ja zostanę.
Ochroniarz zawahał się znacznie, skonsternowany tym, że właściwie przejąłem jego obowiązki, jednak nie sprzeciwił mi się, ani nie zakwestionował moich poleceń.
- Tak, sir.
Miło znowu to słyszeć.
Ponownie spojrzałem na Victorię i pocałowałem ją.
- Kocham cię - bąknąłem.
Zerknąłem na Jamesa, który marszczył czoło.
- Idźcie.
- Zay..
- Idźcie już, zanim będzie za późno.
Chłopak schylił się, po czym podniósł Re z ziemi. Poczułem wielki przypływ zaufania, którym go obdarzyłem.
- Dziękuję - powiedziałem cicho.
Nie mógłbym żyć, gdyby coś jej się stało.
Nie może i nie umrze.
Wstałem i odwróciłem się twarzą do tego dupka, który był powodem całego tego bałaganu. Mój, tak zwany, brat wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem. Gardziłem samym sobą za to, że dałem mu tyle szans, jedna za drugą.
- To coś jak zjazd rodzinny, no nie braciszku? - Uśmiechnął się, kiedy zatrzymałem się kilka centymetrów przed nim.
- Zanim pojawi się policja, masz powiedzieć mi skąd posiadasz te wszystkie informacje i czemu ja nic o tym nie wiedziałem. Skąd to wszystko wiesz? Gdybyś naprawdę był moim bratem, musiałbym o tym wiedzieć - zacząłem lekko skonsternowany, ale udało mi się to zamaskować. - Nie wierzę ci.
- Mamy tego samego ojca.
Prychnąłem.
- Jak to możliwe?
- Mój ojciec był alkoholikiem, popełnił samobójstwo, kiedy miałem dwa lata. Ile miałeś lat, kiedy ja byłem dwulatkiem?
- Cztery - odpowiedziałem w końcu.
- Właśnie wtedy twój ojciec popełnił samobójstwo? - zapytał unosząc brew.
- Nie chcę o tym rozmawiać - odparłem chłodno.
- Ale mam rację, tak? Miałeś cztery lata, kiedy twój ojciec się zab..
- Tak, miałem cztery lata! - przerwałem mu ostro. To nadal drażliwy temat.
- Cóż za zbieg okoliczności.
- Taki sam jak ten, kiedy zgwałciłeś moją dziewczynę w wieku siedemnastu lat?!
Devon zaśmiał się pod nosem.
- No..To akurat dziwny zbieg okoliczności, braciszku.
- Nie jesteś moim bratem - syknąłem.
- Wierz w co chcesz. - Wzruszył ramionami. - Ech, maluje się przede mną świetlana przyszłość. Wracam do Ameryki, a resztę życia spędzę w więzieniu. Miejmy nadzieję, że nie upuszczę mydła.
Próbowałem zachować jasność umysłu.
- Po wszystkim co zrobiłeś Victorii i pozostałym kobietom, które zmanipulowałeś, Emmie, mojej matce..Trishy, Waliyhii nie masz nawet wyrzutów sumienia?! - fuknąłem z obrzydzeniem. - I spodziewasz się, że z radością przyjmę do wiadomości to, że jesteś moim bratem?!
On nie jest moim pierdolonym bratem...
- Cóż mogę powiedzieć. Ojciec chyba parę razy upuścił mnie jak byłem mały.
Zmrużyłem oczy, przyglądając mu się uważnie i usłyszałem odgłos zbliżających się kroków. Policja. Mark był pierwszą osobą, która znalazła się w pomieszczeniu, ale go zignorowałem.
- Zanim cię deportują, masz teraz ostatnią szansę, żeby coś powiedzieć.
Przeprosiny. Tylko to chcę usłyszeć.
Każdy normalny człowiek by tak zrobił.
Kurwa, nawet ja.
- Nigdy niczego nie żałuj. - Uśmiechnął się szybko, kiedy Mark zaczął uwalniać go z łańcuchów. - Sajonara, braciszku.
Zabrali go.

***

Nie mogłem dotrzeć do szpitala wystarczająco szybko. 
Myśl o tym, że śmierć mogła mi ją odebrać mroziła krew w moich żyłach i zrobiłbym wszystko, żeby pozbyć się tego bólu. 
Przeżywałem katusze, zamknięty w pokoju z przyprawiającymi mnie o mdłości policjantami, którzy bezsensownie wypytywali o Devona, podczas gdy moja dziewczyna leżała niemal na łożu śmierci.
Mocniej ścisnąłem jej drobne dłonie, przywołując się do rzeczywistości i wracając myślami z niezbyt odległych, wcześniejszych wydarzeń. 
Mój wzrok spoczął na jej posiniaczonej malinkami szyi. Pokręciłem głową. Obwiniałem za to wszystko siebie. Małe rozcięcia na jej policzkach i jej wychudzone do granic możliwości ciało to moja wina. Wiedziałem, że nie powinienem był zostawiać jej samej.
To nie powinno mieć miejsca. 
To ja powinienem leżeć na tym łóżku, nie Victoria.
- Boże, tak strasznie chciałbym, żebyś się obudziła - szepnąłem.
- Musisz trochę odpocząć. - James ponownie wszedł do sali, zajmując miejsce po drugiej stronie szpitalnego łóżka, czym wyrwał mnie z zamyślenia.
Nie znałem tego dzieciaka na tyle dobrze, żeby móc go rozszyfrować, ale jedno wiedziałem na pewno. Nie był mistrzem w ukrywaniu swoich emocji. Siedziałem tam od jakichś dziesięciu minut, a on nawet, kurwa, na chwilę nie przestał gadać. Nawet na dupie usiedzieć spokojnie nie mógł! Wyszedł z Amber chwilę temu, ale znowu wrócił. Już bez tej suki, muszę dodać.
Pokręciłem głową. Byłem zbyt uparty.
- Nie, zostanę. Chcę tu być, kiedy się obudzi. 
Nie to, że chciałaby mnie widzieć po tym jak spierdoliłem, kiedy spała, wcześniej obiecując, że zostanę. Chujowe zagranie.
Westchnął głośno i dostrzegłem w jego głosie nutę irytacji, co momentalnie mnie rozdrażniło, ale postanowiłem nie zaczynać tematu.
- Co mówił doktor?- zapytałem, w końcu podnosząc na niego wzrok. Nie słyszałem o czym rozmawiali, bo akurat gadałem przez telefon.
James zakołysał się na krześle.
- Jeśli masz zamiar siedzieć tu do momentu, aż się obudzi to musisz wiedzieć, że pośpi jeszcze trochę.
- Ile to jest "trochę"?
- Możliwe, że do samego rana, więc powinno udać ci się trochę odpocząć.
Pokręciłem głową, ponownie przenosząc wzrok na Victorię.
- Zostanę.
- Jesteś..
- Powiedziałem, że zostanę.
James westchnął poirytowany.
- To nie powinno się już powtórzyć - zaczął cicho. - Doktor powiedział, że jest 90 procent szans na to, że zostanie z nami.
- A co z pozostałymi dziesięcioma procentami? Już raz umarła. Na trzy minuty całkowicie straciła funkcje życiowe. Nie zostawię jej!
- Okej, okej. Kapuję, stary. Emma leży na piętrze pod nami, jakbyś chciał do niej wpaść...
Cholera, Emma.
Zawahałem się. To coś, co ostatnio zdarzało mi się zbyt często.
- Co z nią?
- W porządku - odpowiedział James, przytakując głową. Chwilę milczał, czekając na moje przyzwolenie do dalszego mówienia, albo nie wiem o co mu chodziło. - Jest przytomna.
- Byłeś u niej?
- Chwilę temu. Chciałem tylko zobaczyć co z nią. Była zdziwiona widząc mnie, a nie ciebie. - Wzruszył ramionami.
Chciał, żebym zostawił go sam na sam z Victorią.
- Nie powinieneś być czasem w domu? Odespać to wszystko? - zapytałem zbyt ostro, niż zamierzałem.
- A ty? - Uniósł brew.
- Nie zmrużę oka.
- Zaoferowałem się, że z nią zostanę - bąknął prawie niesłyszalnie.
Westchnąłem i poirytowany wstałem z krzesła. Ja pierdolę! 
- Pójdę zobaczyć się z Emmą. Kiedy wrócę, będziesz mógł jechać do domu odpocząć. Gdzie jest Amber?
- Już pojechała.
No i dobrze, nie chcę tej suki nigdzie w moim najbliższym otoczeniu.
Ponownie zerknąłem na drobne ciało leżące przede mną.
- Zayn..
- Czego?!
James, aż podskoczył, a ja momentalnie pożałowałem swojego wybuchu. 
- Chciałem tylko powiedzieć, że z tego wyjdzie.
Milczałem przez dłuższą chwilę, po czym skinąłem głową.
- Wiem.
Martwiłem się tym jak będzie wyglądał nasz związek i czy czasem jej nie stracę.
Wyszedłem z sali po tym, gdy James wytłumaczył mi dokładne położenie sali Emmy. 
Stopy same niosły mnie po gładkim linoleum szpitalnym, gdy szedłem w stronę windy. Czułem się otępiały, kompletnie bez życia.
- Przepraszam, sir, ale godziny odwiedzin skończyły się już dawno - odezwała się pani siedząca za biurkiem. Jej zęby ubrudzone były szminką, którą rozsmarowała na ustach.
Przeszedłem obok niej, ignorując jej sprzeciwy i zatrzymałem się pod drzwiami pokoju Emmy. Tak jak mówił James, była przytomna i nie spała.
- Masz swój własny pokój - odezwałem się cicho, wchodząc do pomieszczenia, a ona uśmiechnęła się lekko, ale widziałem jak wiele trudu i bólu sprawia jej nawet ten mały gest.
- Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek chciał leżeć w jednej sali ze mną, Zayn.
Sięgnąłem po krzesełko stojące przy końcu łóżka i przysunąłem je bliżej całej aparatury umieszczonej zaraz obok jego wezgłowia. 
- Co się dzieje? Wyglądasz jakoś nieswojo. - Emma zmarszczyła brwi, kiedy wreszcie usiadłem.
To takie oczywiste?
- To chyba ja powinienem zadać to pytanie - odbiłem piłeczkę, próbując odwrócić od siebie uwagę.
- Czuję znacznie lepiej, niż ty wyglądasz. Co się stało?
- Nie masz się o co martwić - odpowiedziałem finalnie. - Co z tobą?
Kobieta westchnęła 
- Dobrze. Nafaszerowali mnie lekami przeciwbólowymi. Wypiszą mnie rano.
- Blaise zawiezie cię do domu - powiedziałem i z ociąganiem obniżyłem wzrok na jej brzuch. - Emma, tak bardzo cię przepraszam..Próbowałem go powstrzymać.
- W porządku. Uciekałabym, ale pieprzony idiota zranił mnie w kolano. To nie twoja wina.
- Powinnaś była mi powiedzieć, że dla niego pracujesz - bąknąłem.
- Nie pracowałam dla niego.
- Pracowałaś - zaoponowałem obniżonym głosem.
- Zrobiłam to, żeby chronić Victorię. 
- Kiedy ją poznałaś nawet jej nie lubiłaś.
- Rzeczy się zmieniają. A teraz powiedz mi o co chodzi, bo widzę, że jesteś jakiś dziwny. - Zgromiła mnie wzrokiem.
Westchnąłem zrezygnowany. Na krótką chwilę udało mi się odwrócić jej uwagę.
- Co cię gryzie? - nalegała.
Nie musisz, kurwa, powtarzać!
- Substancja, którą Devon wstrzyknął Re miała wpływ na dziecko.
Oczy Emmy rozszerzyły się, a w jej tęczówkach błysnęło szczere zmartwienie.
- Ale nic mu nie jest?
Wziąłem głęboki oddech i spuściłem wzrok na swoje poranione knykcie, dowód natarcia na Devona.
- Ona...Straciła dziecko.
Zapadła ogłuszająca cisza, a ja po chwili nerwowo zakołysałem się na krzesełku.
- O, Boże... Jak się z tym czujesz? - Zmarszczyła czoło.
Nie podniosłem wzroku.
- Nie wiem. To znaczy..To boli, ale bardziej martwię się o Victorię i o to, jak ona to przyjmie.
- Aż tak się do niego przywiązała?
- Bardzo. Zraniłem ją, Emma. Myślała, że odszedłem bo była w ciąży, a ja odszedłem bo wiem, że zasługuje na kogoś lepszego..
- Zayn! - Skarciła mnie, a moje usta ułożyły się w cienką linię. - Musisz przestać ciągle źle o sobie myśleć. Jesteś dobrym człowiekiem i nadszedł czas, żebyś wreszcie to zrozumiał.
Pokręciłem głową.
- Nie. Tylko ją krzywdziłem, nic więcej. Kurwa, spaliłem nawet to zdjęcie z ultrasonografu. Ignorowałem ją długimi dniami, bo nie mogłem stawić czoła jej, ani tej ciąży. Nie jestem dobrym człowiekiem, a ona zasługuje na o wiele więcej.
- Ona cię kocha, Zayn. A miłość jest ślepa. Victoria kocha cię własnie dlatego, że nie jesteś perfekcyjny. Mógłbyś być panem całego świata, ale to twoje wewnętrzne przekonanie o samym sobie, to negatywne myślenie, odbija się na wszystkich, którymi się otaczasz. Victoria zasługuje na ciebie, tak samo, jak ty zasługujesz na nią.
Jak ona może mówić takie rzeczy?! Jestem nastolatkiem w tym dorosłym ciele. Mam w sobie więcej złości, niż mogę znieść. 
Jestem chodzącym bajzlem. 
Nie zasługuje na to co mam.
- Zawsze wszystko psuję. Potrafię spieprzyć najprostszą rzecz. Re zasługuje na kogoś lepszego.
- Nie mów tak. Wszystko się w końcu jakoś ułoży.
Przewróciłem oczami.
- Wszyscy tak mówią.
- Bo to prawda. Wszystkie jasne strony mają swoją ciemną część, a wszystkie..
- Ciemne części, swoje jasne strony. Tak wiem - wtrąciłem. - Ale ja jestem pesymistą. Nie myślę o niczym pozytywnym, zawsze wydaje mi się, że będzie gorzej. Taki właśnie jestem. Nie zasługuję na szczęście.
- Każdy na nie zasługuje.
- Nie ja.
- Możesz to zmienić.
- Nie mogę zmienić siebie. Próbowałem dla Victorii, ale to sprawiło, że wątpię w siebie jeszcze bardziej. - Westchnąłem pod nosem. - Ona jest idealną istotą, a ja zimnym potworem.


***

- Zayn, skarbie, musisz wstać.
Po raz pierwszy od czterech lat, nie miałem najmniejszej motywacji, żeby otworzyć oczy. Chciałem poleżeć tam jeszcze chwilę, by mentalnie przygotować się na to, czemu miałem stawić czoła. A było to coś okrutnego, jednak nie miałem wyboru.
- Zayn. 
To Emma.
Jej głos był miękki. Ponaglający, ale jednocześnie łagodny.
- Musisz się obudzić, kochanie.
Otworzyłem oczy i powoli się wyprostowałem. To co mnie otaczało, było ostatnią rzeczą, której mógłbym się spodziewać. Zmarszczyłem czoło patrząc na Emmę, siedzącą cicho w swoim szpitalnym łóżku.
- Zasnęłam, a kiedy się obudziłam byłam zdziwiona, że nadal tu jesteś - powiedziała.
Ponownie rozejrzałem się po pomieszczeniu. Moje ręce spoczywały na skraju łóżka, były odrętwiałe i kompletnie bezużyteczne. Włosy potargały mi się we wszystkie strony, tak samo, jak moje myśli. Kark bolał mnie jak sam skurwysyn. Podniosłem słabe kończyny i przeciągnąłem się w powietrzu.
- Spałaś - bąknąłem. - Musiałem się zdrzemnąć, przepraszam.
Emma uniosła brew, patrząc na mnie podejrzliwie, ale nie skomentowałem jej wyrazu twarzy ponownie siadając na tym cholernie niewygodnym, szpitalnym krześle.
Tak, Emmo. Teraz używam słów takich jak "przepraszam". Nieźle mnie pojebało, nie?
- Jak się czujesz? - zapytałem.
- Lepiej. Wypisują mnie za kilka godzin. Był tu twój kolega, James.
Kolega?
Zmarszczyłem czoło.
- Po co?
- Victoria się wybudziła.
Moje oczy momentalnie podwoiły swoje rozmiary, a ciało rozbudziło się do życia.
- Naprawdę?!
- Tak.
- Muszę ją zobaczyć - rzuciłem, wstając gwałtownie.
- Czekaj, Zayn. Nie powiedzieli jej jeszcze o dziecku. James chciał żebyś ty to zrobił.
Poczułem jak robię się blady. Nie mogę tego zrobić.
- Czemu sam jej nie powiedział?
- Stwierdził, że nie jest odpowiednią osobą. - Współczująco wzruszyła ramionami.
Spuściłem wzrok i westchnąłem głośno.
- Dasz sobie radę?
Skinęła głową, uśmiechając się lekko. 
- Czuję się już dobrze, Zayn. W gruncie rzeczy nadal czuję się lepiej, niż ty wyglądasz. Potem wszystko mi opowiesz.
Przytaknąłem słabo. Jeśli Victoria nie będzie miała nic przeciwko.
- Uważaj na siebie, Emma - powiedziałem cicho. - Chyba nie muszę ci przypominać, że Blaise odwozi cię do domu?
- Oczywiście, że nie. Dziękuję, jak zwykle szarmancki.
Fuknąłem pod nosem.
- Ty spośród tych wszystkich ludzi, najlepiej powinnaś wiedzieć, że to nieprawda.
Bez zbędnej zwłoki ruszyłem w stronę wind, modląc się w duchu, żeby Victoria nadal była przytomna.
Byłem zdenerwowany.
Co jeśli nie będzie chciała mnie widzieć?
Pokręciłem głową, a drzwi przede mną rozsunęły się, witając mnie piętrem, na którym leżała Victoria. Zauważyłem Jamesa stojącego przed jej pokojem, więc od razu do niego podszedłem.
- Hej, stary - rzucił wesoło.
Kurwa, koleś, uspokój się. Jest tak cholernie wcześnie!
- Śpi? - zapytałem, zerkając do środka.
- Nie, wstała. Amber jest z nią.
Skrzywiłem się w duchu. Zajebiście.
- Wejdź - poinstruował James. - Och, czekaj. Lekarz też jeszcze nie powiedział jej o dziecku. Poprosiłem, żeby zostawił to tobie.
Zgromiłem go wzrokiem.
- Jezu, no kurwa wielkie dzięki.
Chłopak uniósł ręce w geście poddania, a ja westchnąłem gardłowo.
- Nie byłeś największym entuzjastą, kiedy dowiedziałeś się o ciąży. To był pomysł Amber. - Współczująco wzruszył ramionami. - Chce się z tobą widzieć.
- Amber?! - Zmarszczyłem czoło, a on zachichotał gardłowo.
- Nie, Re. 
No tak. Wiedziałem.
- Powodzenia.
Będę potrzebował czegoś więcej niż powodzenia i szczęścia, jeśli w grę wchodzi obecność tej ździry, Amber.
Wszedłem do środka, a Amber momentalnie odwróciła się twarzą do mnie. Skrzywiła się, jak zwykle i obdarzyła mnie niezbyt przyjaznym nastawieniem. Ciebie też miło widzieć, suko.
- Po co tu przylazłeś? - syknęła, przez zaciśnięte zęby.
- Z tego samego powodu co ty - bąknąłem, okrążając łóżko. Victoria posłała mi najsłabszy z uśmiechów.
- Jesteś - wyszeptała. Jej głos był słaby i byłem pewien, że straci go całkiem, jeśli nie przestanie mówić.
- Jestem. - Uśmiechnąłem się i chwyciłem jej dłoń. Zamarła momentalnie, ale sekundy później, jakby dotarło do niej, że to tylko ja. Z trudem przełknąłem ślinę. Nie, tylko nie to.
- Amber. - James wszedł do środka i gestem wskazał jej drzwi. - Chodź. Muszą porozmawiać.
Amber spiorunowała go wzrokiem.
- Nigdzie nie idę.
Przewróciłem oczami.
- Amber - ponaglił James, wybałuszając na nią oczy, a Victoria westchnęła cicho.
- Amber, proszę - odezwała się w końcu. 
- Okej, dobra. Ale zaraz wracam, obiecuję. A ja dotrzymuję swoich obietnic, nie to co on.
Jasne, że tak. Popatrzyłem na nią z niechęcią, a ona odwzajemniła mi tym samym.
James w końcu wyprowadził tę sukę, zostawiając mnie sam na sam z Victorią, a ja poczułem jakby ogromna część ciężaru spadła z moich ramion. 
- Cieszę się, że jesteś - powiedziała cicho Re.
Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się lekko.
- Cieszę się, że ty jesteś. Zamartwiałem się na śmierć.
Usiadłem przy jej łóżku, a ona spuściła wzrok na nasze splecione dłonie. Mocniej ścisnąłem jej smukłe palce, a urządzenie monitorujące pracę jej serca momentalnie zaczęło pikać szybciej. Mały uśmiech rozciągnął się na moich ustach, ale zaraz wróciłem do rzeczywistości. To ja powinienem tu leżeć.
Ona nie zasługiwała na wszystko to co jej się przytrafiło. Nie powinna była tu trafić. Mogłem ją stracić. Serce zaczęło mi ciążyć, kiedy zdałem sobie sprawę z tej lodowato zimnej prawdy. 
- O czym myślisz? - zapytała cicho.
Podniosłem na nią wzrok i już wiedziałem co oznacza jej mina. Próbowała odgadnąć moje odczucia. Ale co ja czułem? Nic. Byłem jak otępiały. Nie docierało do mnie nic, poza jej małą dłonią schowaną w mojej.
- Myślałem, że cię straciłem - bąknąłem cicho. To prawda. Straciłem ją, ale udało im się ją odratować. Mocno zacisnąłem oczy i pokręciłem głową, próbując odgonić od siebie to straszne wspomnienie. - Jak się czujesz? - zapytałem zmieniając temat.
Zmarszczyła czoło, ale przystała na moją dywersję. To dobrze.
- Sama nie wiem. Czuję się... w porządku.
Uśmiechnąłem się, ale mój uśmiech zaraz przygasł. Powinienem jej powiedzieć? Tak.
- Victoria, jest coś, o czym musisz wiedzieć.
- Chyba nie masz zamiaru znowu odejść. - Zmarszczyła czoło, a ja słysząc to zdanie zdołowałem się jeszcze bardziej.
- Nie. Nigdy. Nie o to chodzi. - Słowa utknęły w moim gardle, kiedy tak przypatrywałem się jej z góry. Nie chciałem krzywdzić jej jeszcze bardziej. Przeszła już wystarczająco dużo.
Nie mogę jej tego powiedzieć.
Jeszcze nie teraz.
- O co chodzi? - zapytała w końcu, kiedy czekanie na moją kontynuację zaczęło się przeciągać.
- Nie chcę, żeby to wszystko sprowadzało się do tego - bąknąłem.
- Sprowadzało do czego? - zapytała, a zmarszczka między jej brwiami znowu się pogłębiła. Kurwa, muszę przestać mieszać jej w głowie.
- Nie chcę, żeby śmierć musiała uświadamiać mi jak bardzo cię kocham. Żebym docenił to co miałem, dopiero po stracie. Nie zniósłbym życia, jeślibym cię stracił.
Tak, ale mimo wszystko ją zostawiłem.
- Nie straciłeś mnie. Przecież żyję. 
Przejechałem palcami po jej bladym policzku. Ciemny siniak wokół jej oka wydawał się mniejszy, ale nadal tam był, przypominając mi o tym, że nie obroniłem jej wtedy, gdy mnie najbardziej potrzebowała.
Boże, to nie powinno było cię spotkać...
Victoria zmarszczyła czoło.
- Nie mów tak. 
Powiedziałem to na głos?! Jezu, tracę nad sobą kontrolę.
Pochyliłem się w jej stronę, żeby ją przytulić, ale ona zamarła momentalnie, więc odsunąłem się na bezpieczną odległość. Już kiedyś to przerabialiśmy. Jej twarz zalała się masą emocji, kiedy wszystko zaczęło ponownie nawiedzać jej wspomnienia. Wiedziałem czemu się tak zachowuje. 
Przez Devona.
- Co on ci zrobił? - zapytałem cicho.
- O co pytasz? - Z trudem przełknęła ślinę.
- Jak daleko się posunął? - wyszczególniłem głosem cichszym od szeptu.
Między nami zapadła cisza, zakłócana jedynie szalejącym pikaniem maszyny do pomiaru jej rytmu serca. 
- Mo..Możemy porozmawiać o tym później?
Chciałem dowiedzieć się wszystkiego od razu, ale postanowiłem nie naciskać.
Przytaknąłem jej lekko.
- Okej.
- Z dzieckiem wszystko w porządku? - zapytała, a ja prawie zakrztusiłem się własną śliną. Pytanie, którego za wszelką cenę chciałem uniknąć...
Skłam.
Nie. Nie mogę jej okłamywać.
Nienawidzę jej kłamać.
- Ach, panno Greene. - Kurwa. Dzięki Bogu w sali pojawił się lekarz. - Jak się pani czuje? - No, zajebiście. To ten doktor, który tak wkurwiał mnie poprzedniej nocy. Podszedł bliżej, uważnie skanując nas wzrokiem, a jego dłonie głęboko schowane były w kieszeniach kitla. 
- Czuję się dobrze - odpowiedziała, siląc się na pogodny ton.
- Świetnie. A dobrze pani spała?
- Jak dziecko - zażartowała nieśmiało, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Tak właśnie myślałem. Wpadłem tylko upewnić się co do kilku rzeczy, zanim przyjdzie pielęgniarka. Nie zauważył pan nic nadzwyczajnego w jej zachowaniu, panie Malik?
Pokręciłem przecząco głową.
- Dobrze. Panno Greene? Może pani odczuwa coś niecodziennego? Zawroty głowy? Mdłości? Uderzenia gorąca? Spłycenie oddechu? Uczucie skurczy klatki piersiowej?
- Nie. - Uśmiechnęła się słabo.
- Dyskomfort w gardle, karku, albo szczęce, opisywany jako pieczenie?
Skonsternowana Victoria zmarszczyła czoło.
- Nie.
- To naprawdę dobrze. Nie spodziewaliśmy się, że wybudzi się pani tak wcześnie.
Dziewczyna ponownie się uśmiechnęła, ale wiedziałem, że wcale o to nie dba. Tylko jedna rzecz chodziła jej po głowie i doskonale wiedziałem jaka. 
- Z dzieckiem wszystko w porządku? - zapytała.
Spuściłem wzrok, ale zaraz podniosłem go na doktora, który już uparcie się we mnie wpatrywał. Nie, zjebie. Nie powiedziałem jej jeszcze! Pokręciłem lekko głową, a on westchnął cicho rozumiejąc co mam na myśli.
- Nie byliśmy w stanie niczego sprawdzić, bo była pani nieprzytomna. Powinniśmy się wszystkiego dowiedzieć jakoś po południu. 
Obserwowałem jak Victoria zamyka oczy, po czym mocniej ścisnęła mnie za dłoń. 
- Kiedy ją wypiszecie? - zapytałem.
- Najpóźniej jutro. Jeśli jej stan zdrowia będzie poprawiał się w tak szybkim tempie jak teraz, może nawet już dzisiaj wieczorem.
- To dobrze, a są jakieś złe wieści? 
- Złe wieści są takie, że skutki po przyjęciu chlorku potasu, zawartego w leku anestezjologicznym mogą wywierać znaczne osłabienie organizmu. Dobrze, że dotarła tu pani na czas, zanim nastąpił atak serca. Trochę czasu upłynie, zanim wróci pani do całkowitej sprawności, bo jest pani naprawdę wychudzona. Poza tym, jak na razie wszystko wydaje się iść w dobrym kierunku.
Jak na razie?!
- Okej, dziękuję - odparła cicho Victoria.
Och, nie. Coś jej jest.
- Jeśli czegoś będzie pani potrzebować proszę po prostu wcisnąć ten przycisk i zaraz pojawi się jakaś pomoc. - Lekarz wskazał palcem mały czerwony guzik zamontowany w ramie łóżka, na co oboje przytaknęliśmy. Wyszedł chwilę później, a ja spuściłem wzrok biorąc głęboki oddech, by wzniecić w sobie resztki odwagi i móc spojrzeć jej w oczy.
- Boję się - powiedziała cicho, z czułością przykładając dłoń do swojego brzucha.
- Wszystko będzie dobrze - bąknąłem niepewnie. - Najgorsze już za nami. Teraz musimy zająć się tylko tobą - odparłem szczerze.
- Bardziej martwię się o dziecko. Czemu nie mogą zrobić mi tych wszystkich badań teraz? - Wyjęła swoją dłoń z mojej i podniosła ją na wysokość wzroku. Uważnie skanowała zabandażowaną część i miejsce z wbitym wenflonem.
- Musisz odpocząć - zacząłem zdenerwowany, a ona pokręciła głową.
Była wyraźnie zamyślona. Boże, błagam. Niech się nie domyśli.
- Musieli wiedzieć wcześniej, bo inaczej nic by mi nie podali.
Przygryzłem wargę. Ona nie jest głupia. Kurwa. Oczywiście, że nie jest. To w końcu moja dziewczyna.
Moje oczy podwoiły swoje rozmiary.
- Victoria..
- Powiedz mi prawdę, Zayn. - Wpatrywała się we mnie z nadzieją, ale po chwili jej oczy zaczęły wypełniać się łzami. - Musisz coś wiedzieć. Wszyscy wiedzą. Nie jestem głupia.
Kurewsko dużo czasu zajęło mi odpowiedzenie na jej prośbę. Cisza wydawała się mieć głośniejszy przekaz, niż słowa które zawisły na końcu mojego języka. Realizacja bardzo powoli napłynęła do jej umysłu.
- Nie - szepnęła nieskładnie. - Nie!
- Victoria, próbowali wszystkiego...
- Nie - rzuciła na wydechu. 
- Przykro mi - powiedziałem czując poniesioną klęskę, a ona tylko pokręciła głową w niedowierzaniu.
- Nie! Wcale nie jest ci przykro!
Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale nie mogłem zdobyć się na odwagę.
- Victoria, miałem ci powiedzieć. Czekałem tylko na odpowiedni czas. Serce kraje mi się na twój widok w takim stanie i to, że miałbym powiadomić cię o jeszcze gorszych nowinach..
- Przestań! Przestań mówić!
Nie wiedziałem co mam zrobić.
- Re, ja..
- Nie mogę o tym z tobą rozmawiać - bąknęła, chowając twarz w dłoniach.
- Oczywiście, że możesz..
- Wcale nie chciałeś tego dziecka. - Popatrzyła na mnie z wyrzutem. - Czemu teraz miałoby cię coś obchodzić?!
Nie czułem się oniemiały od dłuższego czasu i muszę przyznać, że to uczucie było cholernie dziwne.
- Nie rozumiesz tego co czuję i nigdy nie zrozumiesz - dodała cicho.
Spuściłem wzrok. Gdybym miał serce to zabolałaby jeszcze mocniej, niż bolało w rzeczywistości. 
- Zdecydowałem się na to dziecko - powiedziałem cicho. 
- W ostatniej chwili - dodała gorzko.
Westchnąłem sfrustrowany.
- Nie miałem szansy wyjaśnić ci tego wszystkiego!
- I może już nie będziesz miał - zabrzmiał kolejny głos, na co przewróciłem oczami. Och, kurwa zajebiście. Ta suka musiała wrócić akurat w takim momencie.
- Amber, nie teraz. - Próbowałem stłumić wściekłość rosnącą w moim wnętrzu. 
- Powinieneś już iść. Wszyscy dobrze wiemy gdzie i tak skończysz. Na dole, u Emmy.
- U Emmy? - odezwała się Victoria. - Co się stało Emmie?! - zapytała pospiesznie.
Z trudem przełknąłem ślinę.
- Devon ją postrzelił.
- Jak ona się czuje?!
- Dobrze.
- Taa, po wizycie Zayna to nawet lepiej niż dobrze. Powiedziałeś jej o dziecku? - Amber uniosła brew. - Czy, kurwa, stchórzyłeś bo jesteś tak żałosny...
- Amber, przestań - bąknęła Victoria.
- Gdybyś nie zaszła w ciąże to by nie odszedł, a Devon nie posunąłby się tak daleko jak mu się to udało, bo Zayn byłby w stanie go powstrzymać.
Poirytowany, pokręciłem głową. Ile jeszcze będę musiał się z nią użerać? Musiałem stamtąd wyjść, zanim urwałbym jej ten tleniony łeb.
Wstałem z krzesła i w ciszy zacząłem kierować się w stronę drzwi, podczas gdy ona kontynuowała wygłaszanie swoich docinków.
Sam nienawidziłem się tak bardzo, że już nikt inny nie był mi do tego potrzebny.
- Wychodzisz, tak? Tylko w tym jesteś dobry. Idealny przykład poje..
Bez mrugnięcia okiem, chwyciłem ją za przedramiona i potrząsnąłem jej ciałem. Strach zamajaczył w jej tęczówkach, a ja zaczerpnąłem nierówny, urywany oddech. 
- Jeszcze raz nazwij mnie pojebem - rzuciłem nisko, ale ona nadal milczała. - Zrób to! - Uniosłem brew. - Bo ostatnim razem, kiedy aktualizowałem informacje to ty pieprzyłaś się z kolesiem, który ją zgwałcił, a dodatkowo, twój chłoptaś Matt robi cię za plecami i pierdoli się z inną laską, ale skąd możesz to wiedzieć? Jesteś przecież zbyt zajęta wtykaniem swojego jebanego nosa w nie swoje, kurwa, sprawy. - Zmrużyłem oczy. - Zanim zdecydujesz się wąchać moje gówno, upewnij się, że dokładnie podtarłaś swoją dupę. 
Puściłem jej ręce i odsunąłem się o krok. 
- Dorośnij, Amber - syknąłem, sięgając po paczkę papierosów do wewnętrznej kieszeni w marynarce, po czym ruszyłem do wyjścia. 


____________________________________________________________________

HEEEEEEEEJ :) SORKI ZA TO OPÓŹNIENIE :/ Miałam urwanie głowy. 
Co do następnego rozdziału to procedura wygląda tak samo jak przy poprzednim. Sprawdzajcie to okienko po lewej z "updates". Jeśli będę znała termin to tam go podam :) 

WESOŁYCH ŚWIĄT KURCZAKI! :D
UMYJCIE JAJKA ;)

Przepraszam, że tak krótko dzisiaj, ale spieszę się trochę, bo muszę się wyszykować na imprezkę małą ;p LUV YA SO MUCH <3



czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 40: "Cichy atak"

______________________________________________________________
(Mark)


Zamiast jej, kurwa, szukać, szef i i ta suka, Amber, kłócili się jak jakaś dwójka bachorów nad ostatnim kawałkiem pizzy. Może kiedy znokautowałbym ich oboje, razem z tym dzieciakiem, jak mu tam było? Jamesem? Moglibyśmy wreszcie znaleźć Re.
Rozwścieczony bardziej niż pieprzony Hulk, szef walnął pięścią o stół, a blondyneczka Amber aż się wzdrygnęła.
- Co to, kurwa, znaczy, że ją tu zostawiłaś?! Ona jest chora!
Formalnie rzecz biorąc, szefuńciu, ty też ją tu zostawiłeś, więc ani jedno z was nie jest niewiniątkiem. 
- Skąd, do cholery jasnej, mieliśmy wiedzieć, że  Devon się tu pojawi?! Bardziej martwiliśmy się, że to ty tu przyleziesz!
Malik przez chwilę wpatrywał się dziewczynie prosto w oczy, po czym zaklął półgłosem. 
- Kurwa, przysięgam na Boga, że jeśli cokolwiek jej zrobi..
- Co? Będziesz obwiniał mnie, bo zostawiłam ją samą w domu?! A, co z z tobą, Zayn?! Ty też ją zostawiłeś! - krzyknęła Amber. 
- Zamiast się kłócić, może powinniśmy spróbować ją znaleźć, co?! - zapytał sarkastycznie James.
No skapnął się wczas! Ja pierdole! Koniec, kurwa, pogaduszek i ruszamy!
Zayn westchnął pod nosem i po wymianie spojrzeń z Jamesem, ponownie zerknął na Amber.
- Korzystając z tego, że kilka razy go przeruchałaś - zaczął Zayn, a ona aż zachłysnęła się powietrzem. - Wiesz, gdzie może teraz być?
Amber zaplotła ręce na piersiach. 
- Nie jest głupi. Ma kilka kryjówek, a teraz może być wszędzie!
- Lepiej zacznij mu już kopać grób, bo skurwiel dzisiaj zdechnie - odparł nisko Zayn.
- Próbowałeś namierzyć jej telefon? - zapytał mnie James.
Zayn powoli przeniósł na mnie wzrok, a ja z trudem przełknąłem ślinę. Kurwa, nienawidzę się odzywać.
- Namierzyliśmy jej Malik Cell, ale okazało się, że został porzucony kilka przecznic stąd - odparłem pospiesznie.
Szef tylko z frustracją pokręcił głową.
- Podaj mi przynajmniej jedną lokalizację, gdzie Devon może teraz być, Amber. Tylko ty możesz to wiedzieć.
- Nie wiem! Przypomina mi się tylko jedno miejsce i to też niewyraźnie bo cały czas faszerował mnie jakimiś dragami. To było gdzieś na obrzeżach Londynu.
Stałem w miejscu, kiedy szef krążył nerwowym krokiem po kuchni. Nagle schylił się i podniósł z ziemi torebkę z kroplówką, z głuchym hukiem kładąc ją na kuchennym stole. 
- Jeśli się nie pospieszymy Re może umrzeć z głodu, albo kto wie, co ten popierdoleniec jej zrobi! Ona może stracić dziecko! - krzyknął Zayn. - Pomyśl. Bardziej. - dodał nisko.
- Czemu nie możemy po prostu zadzwonić po gliny?! - rzuciła kłótliwie Amber.
Przewróciłem oczami. Ona na serio myśli, że jesteśmy aż tak głupi?
- Bo nie można zgłosić zaginięcia kogokolwiek, jeśli od zniknięcia nie minęły minimum 24 godziny - wyjaśnił rozdrażniony Zayn. - Gdzie dzwonisz?!
- Do Devona! - skarciła go wzrokiem dziewczyna, dając do zrozumienia, żeby się uciszył.
- Przez cały ten czas miałaś jego numer telefonu?! - zgromił ją James. - Włącz na głośnik - zażądał.
Amber zawahała się, ale po chwili odłożyła wydającą dźwięk połączenia komórkę na blat.
- Amber, długo żeśmy się nie widzieli - głos Devona rozbrzmiał z głośnika, a wzrok szefa momentalnie stał się surowszy. 
- Namierz go - bąknął do mnie.
Amber wywróciła oczami.
- Devon, gdzie ona jest?
- Kto gdzie jest? - zachichotał. Jakby ostatni wpierdol nie był wystarczający.. Ten zjeb na serio chce, kurwa, umrzeć.
- Przestań się wydurniać, Devon. Gdzie ona jest?
- Spokojnie, blondi. Nic jej nie jest. Trochę odleciała, ale już jest okej, no nie, skarbie? Przywitaj się ze znajomymi, Tori.
Poczułem gęsią skórkę na rękach.
- Amber? Pomóż, proszę.. - Głos Victorii załamał się przy końcu, a ja zaryzykowałem zerknięcie na szefa.
Stał i wpatrywał się w telefon leżący na blacie z szeroko otwartymi oczami.
- O, mój Boże! Re! - Amber była bliska płaczu.
- Amber, proszę.. - urwała. - Okej, wystarczy na dzisiaj - skończył Devon.
Malik momentalnie sięgnął po komórkę.
- Devon, kurwa mać, przysięgam na Boga..
- Zayn! - krzyknęła Victoria, po czym na linii zapanowała głucha cisza, oznajmiając przerwanie połączenia. Samokontrola szefa uleciała w mgnieniu oka, razem z telefonem Amber, którym rzucił o ścianę.
Wyszedł z domu, zostawiając mnie sam na sam z tą dzieciarnią. Niekomfortowo zakołysałem się na stopach.
- Chcesz numer Devona? To znaczy, jeśli Zayn nie rozwalił doszczętnie mojego telefonu, będę mogła ci go podać.
Laska, telefonowi nic się nie stało. Kupił ci pieprzonego Malik Cella! Tego gówna nie da się zepsuć.
- Może się przydać. - mruknąłem, a ona ruszyła przed siebie, by podnieść komórkę z ziemi. Chwilę później stała już obok, wręczając mi telefon z numerem tego skurwiela na wyświetlaczu. 
- Pójdę pogadać z Zaynem - bąknął James. Nie! Nie zostawiaj mnie z nią sam na sam! 
- Okej, jak długo zajmie ci namierzenie jego telefonu? - zapytała Amber, w zaciekawieniu zerkając ponad moim ramieniem. Mogłaby łaskawie spierdalać z mojej komfortowej strefy osobistej?! Nawet Victoria nie podchodziła aż tak blisko mnie.
- To zależy - bąknąłem niemrawo, a ona westchnęła pod nosem.
- Dobra, jeślibyś czegoś potrzebował jestem do usług - powiedziała, po czym usiadła przy stole, a ja nadal czekałem na ustalenie lokacji.
- Lubisz pracować dla Zayna? - zapytała po chwili.
Nie odpowiedziałem, no bo, kurwa,  nie miałem pozwolenia na udzielanie jakichkolwiek informacji na temat szefa, czy pracy.
- Jakbym była na twoim miejscu, to już dawno bym się chyba pochlastała. Jak długo dla niego pracujesz?
Boże, była strasznie wścibska.
- Mark.
- Jestem zajęty, panno Coventry - odparłem surowo, a ona momentalnie zamknęła się w swoim blond świecie. Zluzuj trochę, dziewczyno.
Fuknęła cicho, a ja posłałem jej gromiące spojrzenie.
- Jak długo jeszcze ci zejdzie?!
Urządzenie do namierzania zabrzęczało, a po moim ciele momentalnie rozlała się fala adrenaliny.
- Co to znaczy?! - zapytała podniesionym głosem Amber, wstając z krzesła. Zachowałem kamienny wyraz twarzy.
- Wiem gdzie są - rzuciłem, wychodząc z kuchni i kierując się prosto do miejsca, gdzie stali szef z Jamesem.
- Gdzie on jest? - Jako pierwszy zapytał szef.
- Wschodni Londyn. Dzielnica Bethnal Greene. Opuszczony szpital dziecięcy królowej Elżbiety.
- Jedziemy - powiedział James.
- Ty zostajesz tutaj z Amber - poinstruował go Zayn, zbliżając się do SUVa.
- Chcę pomóc - zaoponował James.
- Pomożesz, mając oko na Amber.
Kiedy już mieliśmy wsiadać do auta, na podjeździe pod domem pojawił się jeszcze jeden samochód, ledwo wyhamowując. Opony zapiszczały, a ku mojemu zaskoczeniu z samochodu wyskoczyła Emma.
Och, no do kurwy nędzy!
- Zayn! - Szmata wyglądała na przerażoną. Jaka odmiana.
- Emma? - rzucił skonsternowany i lekko rozdrażniony szef. No to było nas dwoje.

___________________________________________________________

- Obudź się! Hej! - Ktoś pstryknął palcami tuż przed moją twarzą, wyrywając mnie ze snu, na co potrząsnęłam głową. Co, do chuja?!
- Obudź się. - Poczułam lekkie klepanie po policzku, a gdy otworzyłam oczy, w przyciemnionym świetle zobaczyłam Crewstona, pochylającego się nade mną.
Nie czułam się najlepiej. Było mi strasznie zimno.
Dopiero sekundy później zdałam sobie sprawę z tego, że jestem naga.
O, mój Boże!
- Jedzenie - powiedział, podsuwając mi tacę z czymś przypominającym owsiankę i rozmokły tost. Zmarszczyłam czoło. Gdzie ja teraz jestem i gdzie, do kurwy nędzy, podziały się moje ciuchy?!
Usiadłam i od razu podciągnęłam kolana do klatki piersiowej, zakrywając się. Zaczęłam rozglądać się wokół siebie, zauważając łańcuch okalający moją kostkę u stopy. Ręce miałam wolne, ale nadgarstki były nieźle poranione od kajdanek. 
- Nie moje jeść - bąknęłam nieśmiało.
Zdrajco.
- Musisz.
Pokręciłam głową. 
- Nie. - Przestań się na mnie gapić. - Gdzie są moje ubrania? Czemu mi to robisz? - zapytałam cicho.
Z niezbyt przyjaznym nastawieniem upuścił tacę tuż przede mną i skierował się do wyjścia. Chciałam wstać, ale zaraz ponownie opadłam na ziemię. Czułam się słabo, byłam zamroczona i nie do końca wiedziałam jak długo byłam nieprzytomna.
Dał mi coś? Nie powinnam czuć się, aż tak oszołomiona. 
- Gdzie jest Devon? - zapytałam cicho.
Brak odpowiedzi.
- Jak długo spałam? - spróbowałam ponownie.
- Zemdlałaś - odpowiedział jakiś głos, ale nie należał on do Crewstona.
Poczułam ciarki w dole kręgosłupa. Devon.
Zmarszczyłam czoło, próbując wyprostować się w pozycji siedzącej, a mój oddech momentalnie przyspieszył.
- Założę się, że twoi przyjaciele umierają z nerwów - rzucił, uśmiechając się pod nosem.
Wywróciłam oczami, mocniej przyciskając kolana do klatki piersiowej.
- Możesz już iść "Crewston" - zaakcentował ostatnie słowo, co kazało mi sądzić, że to nie jest jego prawdziwe imię. 
- Powinnaś coś zjeść. Jesteś chuda jak ja pierdolę. - Devon wskazał na tacę z obrzydliwym jedzeniem, leżącą na podłodze, na co tylko się skrzywiłam.
- Nie mogę jeść, dziękuję za troskę - odparłam sarkastycznie.
- Och. To dlatego miałaś to dziwne gówno w nadgarstku? Żeby podłączyć to co tak kapie?
- Kroplówkę - poprawiłam go.
Spuściłam wzrok na moją rękę i zdałam sobie sprawę, że wenflon zniknął. Jedynym śladem jego obecności był przyklejony plaster. 
O, nie! To było mi potrzebne!
- Czemu mi to wyjąłeś?!
- A co? To było coś ważnego? - zapytał powoli, unosząc brew, a ja zawahałam się i po krótkim namyśle postanowiłam nie odpowiadać.
- Jak długo spałam? - zapytałam w letargu, a on wywrócił oczami.
- Kurwa, wystarczająco długo - skrzywił się. - Wiesz, co jest zabawne, Tori? - zaczął, chwytając krzesło i stawiając je na przeciwko mnie. Z ograniczonym polem widzenia, zauważyłam jak siada na nim i wskazuje na mnie swoim scyzorykiem, uśmiechając się przy tym jak rasowy psychol. - Kochałem się w tobie jak cholera, kiedy chodziliśmy do szkoły.
Zmrużyłam oczy, przyglądając mu się uważnie i próbując powstrzymać odruch wymiotny, wywołany tą nową informacją.
Devon zaśmiał się cicho.
- Sądziłem, że jedynym sposobem, żeby się do ciebie zbliżyć jest Elena. 
- Nie wierzę ci. Zgwałciłeś mnie! Jeśli darzyłbyś mnie jakąkolwiek sympatią nigdy nie zrobiłbyś mi czegoś takiego - przypomniałam, bo wydawało mi się, że na każdym kroku zaczynając ze mną jakąś rozmowę zapomina o tym fakcie. 
- Zwodziłaś mnie - rzucił niskim głosem, a ja aż zachłysnęłam się powietrzem.
- Wcale nie!
- Proszę cię, Tori - fuknął pod nosem.
- Zrujnowałeś mi życie!
- Na twoim miejscu lepiej dobierałbym słowa. Czy ja samolubnie pozbawiłem cię pracy? Czy każda możliwość kolejnego zatrudnienia została ci wydzierana, bo twój były szef szastał na lewo i prawo twoimi najskrytszymi sekretami?!
Spojrzałam na niego z niechęcią.
- Zayn mnie zrujnował. Zniszczył każdą najmniejszą część mojego życia, a wszystkie pieniądze, które odłożyłem na koncie bankowym zniknęły jak za dotknięciem pierdolonej różdżki. Nie wiem jak to się stało, ale jakimś cudem wszystko łączy się z panem Malikiem.
- W takim razie, jakim sposobem dostałeś pracę w Java Hut?! Czemu nadal jesteś w Londynie? Już dawno powinni cię deportować! - rzuciłam, skonsternowana marszcząc czoło.
- Ted to kretyn. Oboje dobrze o tym wiemy. Crewston, jak go nazywacie, mnie z tego wyciągnął. 
Popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Kim jest Crewston?
- Moim kuzynem - odpowiedział po krótkim milczeniu, po czym uciął temat. - Ale teraz, kiedy mam ciebie, może.. powtarzam, może, uda mi się zyskać na tym trochę kasy. Jakiś mały szantaż, handelek. Nie wiem jeszcze. Jesteś zbyt cenna, żeby oddać cię Zaynowi tak szybko. 
- Jestem w ciąży, Devon. W takim stanie jestem dla niego bezużyteczna. - Te słowa zapiekły moje serce, ale pomyślałam, że wywołają one rysę na planach, które założył sobie Devon.
- Och, Zayn nie jest wspierającym ojcem? - zapytał z ironicznym przejęciem.
- Nie jesteśmy już razem! Zostawił mnie!
Sceptycznie zmierzył mnie spojrzeniem spod przymrużonych powiek.
- Nie wierzę ci.
- Bo masz popierdolone w głowie - syknęłam poirytowana.
- Tak samo jak twój zjebany chłoptaś.
- Daleko mu do tego.
Devon zachichotał sztucznie.
- Tak, Tori. Zmanipulował cię, żebyś myślała, że kontakt, który ci zaproponował nie ma nic wspólnego z BDSM. Wtedy, kiedy wydarzył się ten trójkącik z Emmą pewnie przemknęło ci przez myśl, jaki Zayn jest naprawdę. Prawdziwy, wymachujący biczem dominant. Sadysta z prawdziwego zdarzenia.
Jakim cudem wie o trójkącie?! Od Emmy?! Naprawdę przeszła na jego stronę? To dlatego, że Zayn wybrał mnie, zamiast niej? Nie mogłaby tego zrobić... Wydawała się taka... miła.
Pokręciłam głową. 
- Tak. Im szybciej w to uwierzysz tym lepiej.
- Nie - rzuciłam ponownie kręcąc głową. - Masz kompletnie nierówno pod sufitem. Jesteś jebnięty. Nie masz serca, życia...
Kiedy uniósł rękę, spróbowałam zrobić unik, ale był zbyt szybki wymierzając mi siarczysty policzek. Oczy momentalnie mi się zaszkliły, kiedy poczułam nieprzyjemne pieczenie.
- Dupek! - syknęłam półgłosem, ale wielki zimny i ciemny pokój miał dobrą akustykę, roznosząc mój głos po całym pomieszczeniu. 
- Mogę być dupkiem, jeśli chcesz. No, tylko spójrz, Tori. Jesteś taka słaba. Nie możesz się bronić. Jesteś całkowicie bezradna. - Wczepił palce w moje włosy, ciągnąc za nie mocno, czym uniósł mnie z ziemi. Skrzywiłam się z bólu i jęknęłam cicho. Jezu!
- Puść! - zaskomlałam.
- Błagaj, Skarbie - rzucił rozbawionym tonem.
- Spierdalaj!
- Naprawdę zaczynasz mnie wkurwiać, Tori. 
Nie odpowiedziałam. Puść moje włosy!
- Puść mnie!
- Chyba zaczniemy, skoro nie umiesz trzymać gęby na kłódkę - warknął i podciągnął mnie jeszcze wyżej. Ciężki łańcuch zabrzęczał odbijając się od ziemi, gdy przyparł mnie do ściany, przywierając do mnie swoim ciałem. Momentalnie skamieniałam i nie byłam w stanie ruszyć ani jedną kończyną. Nie mogłam złapać tchu, czując jego oddech oplatający moją szyję. 
- Ciągle masz ten swój charakterek. Dziwię się, że Zayn jeszcze nie wybił ci go z głowy.
Chwycił mnie za podbródek, zmuszając bym na niego spojrzała. Uśmiechnął się drapieżnie, a ja z trudem przełknęłam ślinę razem z moim strachem.
- Chyba nie uda ci się uciec tak szybko - szepnął.
- Jesteś chory!
- Och, wiem, kochana. Szkoda, że nie zrobiłem tego wcześniej. Mogłabyś teraz nosić moje dziecko. 
Zaczerpnęłam głęboki oddech, próbując wyiskać resztki sił, by go od siebie odepchnąć, ale on ani drgnął. 
- Proszę cię, Tori. Nawet nie próbuj. Wiesz, jaka jesteś słaba, co nie powiem, trochę mnie smuci, bo jednak lubię wyzwania. 
- Nie rób mi tego, proszę - jęknęłam żałośnie, kiedy jego dłonie zjechały w dół mojej talii. Nie. Nie! Zaczęłam cała się trząść i ponownie spróbowałam go odepchnąć, ale nie miałam szans. Moje wysiłki były daremne. - Proszę! - zapłakałam, nie mogąc już złapać oddechu.
Nagle spuścił wzrok i westchnął głośno, po czym przyłożył telefon do swojego ucha. 
- Amber, długo żeśmy się nie widzieli. . . Kto gdzie jest? - zachichotał pod nosem, sprawiając że od razu poczułam ciarki w dole kręgosłupa. - Spokojnie, blondi. Nic jej nie jest. Trochę odleciała, ale już jest okej, no nie, skarbie? - Spojrzał prosto w moje rozszerzone strachem oczy. - Przywitaj się ze znajomymi, Tori. 
Przyłożył komórkę do mojego ucha, pocierając swoim nosem o mój. 
- Amber? - Poczułam jak jego palec kreśli linie na moim policzku i mocno zacisnęłam oczy. - Pomóż, proszę... - Mój głos załamał się w połowie, dając jasne oznaki płaczu. Czułam jego oddech na mojej skórze i usta milimetry od niej. Zadrżałam pod jego dotykiem. 
- O, mój Boże, Re! 
- Amber, proszę... - urwałam, czując, że zaraz rozryczę się na dobre, a Devon odsunął słuchawkę od mojego ucha. - Okej, wystarczy na dzisiaj.
- Devon, kurwa mać, przysięgam na Boga.. - To Zayn?! Devon stał tak blisko mnie, że bez trudu udało mi się usłyszeć kogoś po drugiej stronie. Nadzieja błysnęła w moich przeczuciach w ułamku nanosekundy.
- Zayn! - krzyknęłam, a on zaraz się rozłączył, wymierzając mi bolesny policzek w efekcie czego opadłam z powrotem na ziemię. 
- Jesteś taka słaba - syknął zniechęcony.
Ostatkami sił dźwignęłam się z ziemi. Strąki moich posklejanych włosów, opadły wokół mojej twarzy, gdy bez podnoszenia głowy obserwowałam, jak krąży wokół mnie. 
- Wstawaj! 
- Nie mogę - jęknęłam, pozwalając łzom spłynąć po moich policzkach.
Pewnie złapał mnie za włosy i bez skrupułów pociągnął w górę. Wciągnęłam powietrze przez zaciśnięte zęby, podnosząc dłoń do mojej obolałej czaszki. Obrócił mnie jednym zwinnym ruchem, przyciskając moje plecy do swojego torsu, a jego usta znalazły się milimetry od mojego ucha. Jedną ręką podtrzymywał moje ciało, a drugą zakrywał moje usta.
- Uspokój się, Tori, zanim naprawdę zrobię ci krzywdę - szepnął chrapliwie.
Nie mogłam już powstrzymać łez, kiedy dotarło do mnie to co się dzieje. 
Uda mi się stąd kiedykolwiek wydostać?!
Wyjdę z tego żywa?!
- Grzeczna dziewczynka - rzucił półgłosem. Jego dłonie zjechały w dół mojego ciała. Po chwili jedną z nich przeniósł na moje miejsca intymne i pewnie objął moją kobiecość. Mój najstraszniejszy koszmar właśnie budził się do życia.
Próbowałam krzyknąć, ale szybko ponownie zakrył moje usta. Łzy lawinowo spływały z moich oczu, mocząc jego palce, ale wcale nie robiło to na nim żadnego wrażenia, gdy przyciskał swoje usta do mojej szyi.
- Nie płacz, maleńka. 
Załkałam, wiedząc, że nie mam innych perspektyw oprócz poddania się, gdy wargami przejechał po mojej łopatce. Nawet, kiedy próbowałam mu się wyrwać, czy sprzeciwić, nie przynosiło to żadnych efektów. Wszystko co przez lata wokół siebie budowałam, runęło w jednej sekundzie, kiedy mój największy strach odrodził się w najokropniejszej formie. 

***

Czułam się kompletnie brudna.
Smród, którym Devon naznaczył moje ciało był nie do wytrzymania i nie do zmycia.
Przyciskałam kolana do klatki piersiowej, siedząc w całkowitej ciszy. Moje ciało niemo błagało, żebym odpoczęła, zaczerpnęła trochę snu, ale nie mogłam tego zrobić. 
Bałam się, że wróci. Bałam się co jeszcze może mi zrobić, kiedy będę nieprzytomna.
Bałam się, że znowu mnie zgwałci.
Po tym, jak się mną zabawił, naznaczył mnie tak samo jak Amber i Waliyhę. Zrobił to chyba scyzorykiem, którym wcześniej wywijał mi przed oczami, a teraz rana piekła jak cholera.
Objęłam rękoma brzuch i pogładziłam się po nim. Jedynym pocieszeniem jakie wciąż mi towarzyszyło była obecność mojego dziecka. Wytarłam mokre policzki, ale zaraz ponownie całkiem zatraciłam się w niekontrolowanym płaczu.
- Re? - Usłyszałam szept, dobiegający z drugiego końca pomieszczenia i szybkim ruchem przetarłam oczy, próbując dostrzec do kogo należał głos.
- Re?!
Zmarszczyłam czoło.
- Emma? - szepnęłam niemrawo.
Mała latarka dająca nikłe światło rzuciła jasny słup na moja skuloną sylwetkę, na co zmrużyłam oczy, próbując usiąść, ale nie udało mi się.
Słyszałam jej szybkie kroki. Znalazła się przy mnie w ułamku sekund i zaraz przykucnęła obok. 
- O, Boże... Co on ci zrobił...
Nie chciałam znowu się załamać. Kobieta przyciągnęła mnie do siebie w przyjaznym uścisku, ale ten gest wcale nie był dla mnie pocieszający. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie dotykał.
- Już nic ci nie grozi - szepnęła.
Widząc brak ruchu i reakcji z mojej strony, sięgnęła do moich nadgarstków, by uwolnić mnie z kajdanek, które po wszystkim zapiął mi Devon.
- Co ty robisz? Pracujesz dla niego - powiedziałam cicho, zaczynając widzieć mroczki przed oczami.
- Pracuję. No, przynajmniej jemu się tak wydaje. Naprawdę myślałaś, że pozwoliłabym mu zrobić to tobie, albo co lepsza, Zaynowi?
Moje nadgarstki zrobiły się lżejsze, kiedy odpięła ciężkie kajdanki. Chwilę później poczułam jak czymś mnie okrywa. Kiedy okazało się, że jest to kurtka, zaraz pociągnęłam jej suwak w górę, zapinając się pod samą szyję.
- Dziękuję - powiedziałam, czując jak drżenie mojego ciała wzmaga się z każdą chwilą.
- Nie dziękuj, nie ma za co.
Wiedziałam, że nie zrobiłaby czegoś takiego. Nie mogłam uwierzyć w to, że w ogóle przez myśl przeszło mi dać wiarę słowom Devona. 
- Wiem, że ci słabo, ale musisz iść szybciej. Musimy zdążyć, zanim wróci.
- Emma, nie dam rady - pociągnęłam nosem.
- Dasz - szepnęła. Pomogła mi wstać i zarzuciła sobie moją rękę na szyję, podtrzymując mnie na nogach.  - Obiecaj mi coś.
- Co? - Zmęczona zmarszczyłam czoło.
- Kiedy powiem "biegnij", masz zacząć biec. 
Głośno przełknęłam ślinę i skinęłam głową, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że przecież ledwie widzi mnie w panującym półmroku. 
- Okej.
- Chodź, pomogę ci. Musisz zrobić tylko kilka kroków. Oprzyj się na mnie - powiedziała, zachęcając bym obarczyła ją swoim ciężarem, co też zrobiłam, bo nie miałam innego wyjścia. Nie odezwała się, ani nie skomentowała mojego ślimaczego chodu, ale strasznie ją spowalniałam. 
- Trochę szybciej, Re.
- Próbuję.
Nazwała mnie "Re". Nie robiła tego często... To dziwne...Okej, skup się, Re!
- Emma! - zabrzmiał głos przed nami, a ja podniosłam ciężki, zmęczony wzrok w górę.
Crewston.
Bez ostrzeżenia, Emma zamachnęła się i z całej siły jebnęła mu dużym kluczem do zmiany koła w samochodzie. Wypuściła powietrze i upuściła narzędzie powodując głośny, dźwięczny huk. 
- O, mój Boże. Musimy iść! - rzuciła pospiesznie, ale zaraz zostałyśmy zatrzymane przez Devona. 
Kobieta aż podskoczyła ze strachu, ale szybko się zreflektowała, schylając po klucz, by uderzyć nim Devona. Na nim jednak nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, gdy bez trudu odparł jej atak. 
Z niezadowolonym wyrazem twarzy, objął jej szyję jedną ręką i rzucił nią o ścianę w efekcie czego zostałam sama po środku pomieszczenia, niepewnie chwiejąc się na własnych nogach. Nie trzeba było długo czekać, żebym wylądowała z powrotem na ziemi.
- Kurwa, wiedziałem! Wiedziałem, że nie można ci ufać! - syknął.
Po dźwiękach ciężkiego oddechu i sygnałów duszenia, domyśliłam się, że nie okazuje jej żadnej litości. 
- Podnoś dupę, Lucas. Weź ją przywiąż, bo zaraz ją tu uduszę.
Lucas?!
- Victoria, uciekaj! - krzyknęła Emma, ale zanim udało mi się wstać Devon już trzymał mnie przy sobie, podczas gdy Crewston, czy jak mu tam było, zajął się Emmą.
- Posadź ją, kurwa, na tym jebanym krześle - zażądał Devon, ciągnąc mnie w kierunku miejsca, gdzie byłam pierwotnie. - Przynieś mi drugie krzesło, kiedy skończysz z tamtą suką.
Crewston przytwierdził Emmę do jednego z krzeseł, a chwilę później Devon posadził mnie na drugim, zaraz na przeciwko Emmy. Sekundy po tym jego zaciśnięta pięść powędrowała prosto do mojej szczęki. Jęknęłam głośno, czując przeszywający ból, a Emma zaczęła się rzucać, próbując się wyswobodzić. 
- Puść ją! Ona jest w ciąży, ty dupku! - wrzasnęła, ale on tylko zaśmiał się głośno.
Jęknęłam ponownie, prostując plecy. Szczęka bolała mnie tak bardzo, jakby uderzył mnie więcej niż tylko raz.
- Gówno obchodzi mnie, czy jest w ciąży, czy nie - zatriumfował.
- Puść ją i weź mnie! - krzyknęła Emma.
- Już cię mam. Ty kłamliwa suko. - Wykręcił jej ręce i unieruchomił za plecami, ale to nie to wkurzyło mnie najbardziej. Sięgnął po klucz i wymierzył szybki cios prosto w jej ścięgno podkolanowe, a ona wydała agoniczny jęk.
- Emma - bąknęłam nieskładnie, a twarz Devona pojawiła się przed moją w ułamkach sekund. - Zamknij ryj - szepnął.
Po chwili walki z bólem, Emma zaśmiała się pod nosem, a ja na serio zaczęłam zastanawiać się, czy czasem nie padło jej na mózg.
- Z czego się, kurwa, śmiejesz?! - zgromił ją Devon.
- Umrzesz, chłopcze - obniżyła głos, a ślady łez na jej policzkach stały się widoczniejsze, gdy podniosła na niego wzrok. - Umrzesz.
Devon zbliżył się do niej i spojrzał jej prosto w oczy. 
- Czyżby?
- Za kilka sekund Zayn wejdzie przez te drzwi i skopie ci dupę. 
- Czemu miałbym ci wierzyć? - zapytał Devon.
- Bo wiem więcej od ciebie.
Fuknął głośno.
- Victoria. Uciekaj! - krzyknęła znowu.
Zerknęłam na swoje nadgarstki i zdałam sobie sprawę z tego, że jeszcze nie zdążył mnie przywiązać. Jak najszybciej zdołałam, podniosłam się na równe nogi i chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę, jak mi się wydawało, wyjścia, ale byłam zbyt wolna. Devon znalazł się przy mnie w ułamku sekundy, a ja czułam się coraz bardziej słabo.
Chwycił mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Przedramieniem przydusił moją szyję, ale skorzystałam z okazji i wbiłam łokieć w jego brzuch, co tylko bardziej go rozwścieczyło. 
- Puść mnie! - wymamrotałam, a on tylko mocniej ograniczył dopływ powietrza do moich płuc. 
Walcząc, ugryzłam go w rękę i usłyszałam głośne warknięcie.
- Ty szmato! - syknął, cofając dłoń, ale zaraz wymierzył cios prosto w środek mojego nosa, co skutecznie zwaliło mnie z nóg. 
Obezwładniający ból zaczął pulsować w mojej głowie, a jakby tego było mało Devon zamachnął się i zacięcie kopnął mnie w brzuch. Powietrze całkiem uleciało z moich płuc, a on już zabierał się do wymierzenia kolejnego kopniaka.
Nabrałam głęboki oddech i objęłam brzuch, czując gorące łzy na policzkach.
Moje dziecko...
- Wstawaj! - Sięgnął do moich włosów i pewnym gestem uniósł mnie z ziemi w efekcie czego znowu jęknęłam z bólu. 
- Puść ją!  - Usłyszałam męski głos i jedyne co czułam to ogromną konsternację. Emma nie brzmiała aż tak męsko!
- Czas na dobranoc, Victorio - zagroził cicho Devon.
Poczułam ukłucie w szyję, kiedy wbił w nią strzykawkę, powoli opróżniając zawartość ampułki. Kątem oka zauważyłam Marka i nie byłam pewna, czy dobrze widzę, czy może mam już omamy. 
- Mark! - krzyknęłam, ale zabrzmiało to bardziej jak bełkot. Błagałam Boga, żeby okazało się, że to naprawdę on. Że to nie mój mózg płata mi figle. Powoli traciłam kontrolę nad ciałem, a mężczyzna strasznie podobny do Marka zaczął iść w naszą stronę.
To on!
Szybko wyjął igłę ze strzykawką z mojej szyi i z całej siły odepchnął ode mnie Devona. Rejestrowałam wszystko jak zza mgły. Byłam oszołomiona jak cholera. Osunęłam się na ziemię, widząc lewitujące wokół mnie mroczki.
- Mark... - zaczęłam niemrawo.
Kręciło mi się w głowie.
- Victoria!
Zayn?!
Cała się spięłam, czując jak silne ręce przyciągają mnie do zdefiniowanego torsu, ale uspokoiłam się, rozpoznając znajomy zapach. Zayn. 
- Spójrz na mnie, Kochanie. Jestem przy tobie. 
Objął moją twarz, żebym na niego spojrzała, ale wszystko widziałam podwójnie. Co mi jest?!
- Zay... - zaczęłam, ale nie byłam w stanie dokończyć. Mój umysł zasłaniał się ciemną mgłą. Wszystko wokół mnie stawało się tylko pustką.
- Otwórz oczy, Re. 
Jest tutaj. Zayn tutaj jest.
- Jestem zmęczona...
- Nie, nie mów tak. Nie zasypiaj.
Nie mogłam. Oczy same mi się zamykały.

__________________________________________________________________
(Zayn)


Chwyciłem ją za dłoń, przyciskając usta do jej chłodnej skóry.
- Re, proszę cię. Skarbie otwórz oczy. Zrób to dla mnie. - Odgarnąłem włosy z jej twarzy, opierając ją na jednym z moich kolan. - Re, zostań ze mną, proszę! - rzuciłem błagalnie. - Do cholery, Victoria, otwórz oczy!
Emma przykucnęła obok, przykładając dwa palce do pulsu Victorii.
- Zayn, zajmę się nią. Nic jej nie będzie - powiedziała słabo.
- Nie. Nie zostawię jej - odparłem przytulając Re mocniej, ale Emma złapała mnie za przedramię by przyciągnąć moją uwagę.
- Krwawisz?! - zapytałem marszcząc brwi.
- Nic mi nie jest. Idź. Ja się nią zajmę. Będzie dobrze. Masz ważniejszą sprawę do załatwienia.
Przeniosłem wzrok z Emmy i zawiesiłem go na osłabionym ciele Victorii. Nie mogę znowu jej zostawić. Nie, kiedy jest taka słaba.
- Zayn! - ponagliła karcąco Emma.
- Gdzie on jest?! - zapytałem ostrzej, niż zamierzałem.
Na kilka sekund zapanowała cisza, ale zniecierpliwiony brakiem odpowiedzi, wreszcie zerknąłem na kobietę, która patrzyła w punkt ponad moim ramieniem z szeroko otwartymi oczami.
- Zayn - rzuciła cicho. Frustracja zaczęła dyktować moje ruchy, gdy poirytowany zerknąłem w tym samym kierunku, widząc dziwną scenę odgrywającą się na moich oczach.
Crewston, ten nowy ochroniarz, mierzył dwoma pistoletami prosto w głowę Marka.
Spojrzałem na Devona, a złość którą czułem kilka chwil temu zaczynała niemal gotować mi krew w żyłach.
- Emma - zacząłem nisko, nie spuszczając oka z tego psychola. - Zajmij się Victorią.
- Nie rób nic głupiego - ostrzegła cicho.
- Jedyną głupią rzeczą, którą mógłbym zrobić, to pozwolić temu skurwielowi dalej żyć - bąknąłem, podnosząc się z ziemi.
Zrobiłem pierwszy krok, a Crewston momentalnie wycelował jeden z pistoletów we mnie. Zamarłem w miejscu. Co tu się, do chuja pana, dzieje?!
Kurwa!
Adrenalina zaczęła pulsować w moich żyłach, a w uszach słyszałem swoją krążącą krew.
- Chyba masz mały dylemat, Zayn - odezwał się Devon, powoli mnie okrążając. Zrobiłem krok w tył, osłaniając swoim ciałem Victorię i Emmę.
- Emma, wychodźcie. Teraz - poleciłem półgłosem.
- Nie dam rady, nie udźwignę jej - rzuciła marudnie. Osz, kurwa mać!
- Wiedziałeś, że Crewston jest moim kuzynem? - zapytał Devon.
Nie odpowiedziałem. Zapanowała absolutna cisza. To niemożliwe. Crewston to mój...Nie, nie możemy przecież być... Mam teraz inne sprawy na głowie.
- Chyba nie. Musi pan bardziej uważać na osoby, które zatrudnia, panie Malik - odparł z uśmieszkiem, na co momentalnie zgromiłem go wzrokiem.
- Przynajmniej oboje wiemy jak to się dzisiaj skończy - odparłem w końcu, a on sarkastycznie uniósł brew. Boże, marzyłem tylko o tym, żeby oderwać mu ten głupkowaty łeb.
Cierpliwości.
- Już to sobie wyobrażam. Ja będę pierdolił twoją dziewczynę, kiedy ty będziesz leżał w swoim grobie - zaśmiał się, zadowolony z siebie.
Zacisnąłem dłonie w pięści, a moje usta ułożyły się w cienką linię. Słodki dźwięk łamiącego się karku byłby teraz jak najbardziej na miejscu.
- Dotknij ją jeszcze raz, a to ty dzisiaj będziesz leżał w grobie.
Znowu się zaśmiał.
- Wydajesz się nad wyraz spokojny, Zayn.
Och, nawet sobie, kurwa, nie wyobrażasz...
Zrobił krok w moją stronę, odbezpieczając broń i celując nią w Emmę.
Ruszyłem w jego stronę, ale szybko ponownie wycelował nią we mnie, więc chcąc nie chcąc musiałem się cofnąć.
- Przestałbyś wreszcie je w to mieszać - rzuciłem rozdrażniony.
Podszedł do Emmy, ale zanim miałem szansę go obezwładnić i zadusić jak psa, odepchnął ją i złapał Victorię. Moje oczy podwoiły swoje rozmiary.
- Puść ją!
- Albo co? - zapytał marudnie.
Walczyłem z samym sobą, żeby się na niego nie rzucić. Jedyną przeszkodą był ten pistolet, którym we mnie mierzył.
- Jeszcze jeden krok, Zayn, i jesteś trupem.
Zawahałem się. Devon stanął na równe nogi, dźwigając ze sobą wątłe ciało Victorii.
- Cholera, Devon! Puść ją! - wrzasnąłem, czując przypływ adrenaliny. Dłonie mi drżały, ale próbowałem zapanować nad rosnącą wściekłością. Poczułem nieprzyjemne ciarki rozchodzące się po całym moim ciele.
Z tylnej kieszeni swoich spodni wyciągnął jakąś strzykawkę. Zębami zdjął z niej wieczko i wypluł je na ziemię. Co on wyprawia, do kurwy nędzy?!
- Słyszałeś kiedyś o zastrzyku śmierci?
Moje oczy otworzyły się jeszcze szerzej.
- Ani się waż.
Jakim cudem w ogóle udało mu się to zdobyć?! Kurwa mać!
- Zawrzyjmy umowę, dobra? - Uśmiechnął się, po czym wsunął swój nos w potargane włosy Victorii. Cieszyłem się, że jest nieprzytomna i że prześpi całe to piekło. Z drugiej strony życzyłbym sobie, że w ogóle się tu nie znalazła.
Powstrzymaj się, Zayn.
- Dasz mi dwa miliony, a może wtedy pozwolę tej dziwce żyć. - Wskazał pistoletem na Emmę, a ja pokręciłem przecząco głową.
- Nie ma mowy.
- Dasz mi pięć milionów, a może ją wypuszczę - zaoferował.
- A co z Victorią?
- Ona zostaje ze mną - odparł z chorym uśmieszkiem.
- Nie ma mowy.
Devon załadował pistolet, automatycznie wprowadzając nabój do lufy.
- Pożegnaj się, Emmo.
- Nie! - krzyknąłem.
Pociągnął za spust, ale kula przeszła kilka centymetrów od Emmy, która momentalnie zaczęła drżeć.
Kurwa!
- No to jak będzie, Zayn? Jestem strasznie niecierpliwym człowiekiem.
- Siedem milionów i biorę je obie.
- Za mało.
- Czego jeszcze chcesz, do kurwy nędzy?!
- Wiesz, czego, kurwa, chcę, Zayn? Chcę zniszczyć całe twoje jebane życie, a jedynym sposobem żeby to zrobić jest zlikwidowanie tej małej zabaweczki do ruchania, Emmy, i twojej paniusi.
- Dam ci pieniądze, ale puść ją już - odparłem siląc się na spokój. Kurwa, jak ciężko było mi zachować spokój, to nikt tego nie pojmie! Cały czas tylko myślałem o tym jak zajebać tego skurwiela.
- O jakiej kwocie rozmawiamy? - zapytał Devon.
- Dziesięć milionów.
- Piętnaście.
Pokręciłem głową.
- Dwanaście i pół - oznajmiłem.
- Czternaście.
- Trzynaście i pół. To moja ostateczna decyzja - odparłem zdenerwowany.
- Chyba na serio, kurwa, nienawidzisz Emmy, no nie? - rzucił ironicznie. - Emmo, ostatnie słowo?
- Trzynaście milionów siedemset pięćdziesiąt tysięcy!
Ponownie pociągnął za spust, a ogłuszający skowyt Emmy spowodował, że ostatecznie straciłem cierpliwość.
Postrzelił ją!
- Emma!
Z trudem łapała powietrze, tracąc oddech i przytrzymując się za brzuch. Lufa pistoletu ponownie skierowała się w moją stronę, kiedy skoczyłem w stronę Emmy, żeby jej pomóc.
- Więcej! - zażądał.
- Czternaście! - rzuciłem niepewnie, cały czas zerkając na Emmę.
- Osiemnaście? - Devon ponownie podniósł cenę, na co zmarszczyłem czoło.
- Nie!
- Naprawdę nie chciałbym jej tego wstrzyknąć - powiedział, unosząc przy ramieniu Victorii strzykawkę wypełnioną śmiercionośną substancją, która zabijała więźniów w ułamkach sekund.
- Okej, dobra! Osiemnaście milionów! - potwierdziłem, a on tylko się zaśmiał.
- Nie. Nie jestem taki łatwy.
Wbił igłę w szyję Victorii a wokół mnie zapanowała martwa cisza. Czułem, jakby moje serce wydarło się z piersi i leżało teraz na tej zimnej, brudnej podłodze.
Devon skupił się na ampułce, więc szybko skorzystałem z okazji i pchnąłem go na ziemię, prawie przy tym uderzając Emmę. Byłem zbyt zajęty tym, żeby wyciągnąć to gówno z szyi Victorii. Odrażający dźwięk głowy Devona odbijającej się od betonu rozbrzmiał w pomieszczeniu i oddałbym wszystko, żeby móc ponownie usłyszeć ten niepokojący łoskot.
Zerknąłem na Marka, który już uważnie na mnie patrzył. Wystarczyło jedno małe skinięcie głową, żeby przeszedł do rzeczy. Momentalnie chwycił rękę Crewstona, wytrącając z niej pistolet i wykręcił ją za jego plecy skutecznie obezwładniając.
Odsunąłem się od Re, sięgając do kołnierza Devona. Uniosłem go trochę ponad ziemię, tylko po to by uderzyć go z największą siłą jaką mogłem z siebie wymusić. Jego głowa ponownie odbiła się od twardej posadzki.
- Spoczywaj, kurwa, w pokoju ty chory skurwielu! - wycedziłem przez zaciśnięte zęby, ale zamarłem w bezruchu słysząc odbezpieczanie broni.
- Puść go.
Crewston.
Gdzie, do chuja, jest Mark?!
- Odsuń się od niego, albo pociągnę za spust - ostrzegł. Tak naprawdę to już gówno mnie to obchodziło.
Uniosłem ręce, ale sekundę później usłyszałem drugi dźwięk sygnalizujący odbezpieczającą się broń i dopiero wtedy dostrzegłem Marka stającego za Crewstonem. Celował dokładnie w tył jego głowy.
- Opuść broń, Crewston - rozkazał Mark, ale tamten nie posłuchał.
W takim razie, nie będzie zbyt przyjemnie.
Posłałem mu zbolały uśmiech.
Zbliżyłem się do niego pewnym krokiem, a on cały czas mierzył mnie rozbieganymi oczami, niepewny tego co zrobię. Szybko chwyciłem pistolet i wykręciłem dłoń która go trzymała. Tak jak się spodziewałem, lufa natychmiast skierowała się ku sufitowi, kiedy wierzchem dłoni uderzyłem go w rękę. Pistolet momentalnie wypadł z jego uścisku. Kątem oka zauważyłem ruch na podłodze, więc wymierzyłem celnego kopniaka prosto w krocze Devona, żeby zatrzymać go na ziemi, a chwilę później moje kolano dwukrotnie zderzyło się z brzuchem Crewstona. Skurwysyn zasługiwał na każdy możliwy ból.
Słodki dźwięk jęków i postękiwania brzmiał w moich uszach niczym najpiękniejsza melodia, kiedy zwijał się w cierpieniu.
- Tylko spójrz...Kto teraz ma kłopoty? - rzuciłem podziwiając swoje dzieło.
Spuściłem wzrok na Devona, który kulił się w pozycji embrionalnej. Kurewsko trudno było mi wycelować kopniaka w jego brzuch, ale podołałem w efekcie czego zostałem nagrodzony dźwiękiem ulatującego z jego płuc powietrza.
Klęknąłem przy nim, by mógł mnie usłyszeć. Chciałem jasno nakreślić mu jego pozycję.
- Co to jest?! - Sięgnąłem po na wpół pustą strzykawkę, po czym ponownie spojrzałem na niego. - Chlorek potasu, czy pavulon?!
Wbiłem igłę w jego szyję, a on skrzywił się momentalnie.
- Odpowiadaj, śmieciu.
- Chlorek potasu - odparł, na co szybko przycisnąłem pięść do jego tchawicy.
- Chciałeś ją, kurwa, zabić?! - warknąłem.
Nie wiedziałem zbyt wiele o lekach. Wiedziałem jednak tyle, że chlorek potasu wywołuje atak serca.
- Wszystko dla ciebie, Z... - mocniej ścisnąłem jego gardło, a on zaczął zawzięcie kasłać.
- Daj mi jeden dobry powód, dla którego nie powinienem teraz zafundować ci tego samego - zagroziłem, kiedy krztusił się swoimi własnymi słowami.
- Czekaj, Zay!
Zay?! Nikt mnie tak nie nazywał od kiedy byłem dzieckiem.
- Jestem... Jestem twoim bratem.


___________________________________________________________________

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAA
AAAAAAA
AAAAAAAAA
A
A
A
A
A
A
A
A
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!
CO KURWA!!!!!!!!!!! EJ SERIO TEGO SIĘ NIE SPODZIEWAŁAM TUTAJ! I MIMO ŻE JAKIŚ CZAS TEMU JUŻ CZYTAŁAM TEN ROZDZIAŁ TO EMOCJE NADAL ŻYWE JAK WIDAĆ! XD OŁ MAJ FAKIN GASZ! O.o TAK STRASZNIE SIE BOJE O VIXE I O BEJBSA I O EMMĘ TEŻ ;____;
ALE WAS W CHUJA ZROBIŁA WSZYSTKICH! XD MYŚLELIŚCIE ŻE SIĘ ZBRATAŁA Z DEVONEM, A JA TAM ZAWSZE PRZECZUWAŁAM ŻE Z NIEJ RÓWNA BABKA XD 
A TERAZ DEVON JĄ SHOT...BANG BANG...SHE HIT THE GROUND...BANG BANG... THAT AWFUL SOUND XD 
W OGÓLE TAK MNIE BAWIŁA TA SCENA Z TYM TARGOWANIEM SIĘ O RE I EMMĘ ŻE LOLOLZ XD "ZIELONI - TRZYSTA!" XD BOŻE, ZAYN WTF??! MYŚLAŁAM ŻE ODDAŁBYŚ ZA NIE CAŁĄ SWOJĄ KASĘ A TU TAKIE CYRKI XD 
NIE WIEM KIEDY POJAWI SIĘ KOLEJNY ROZDZIAŁ, GDYŻ TERAZ ZNÓW JESTEŚCIE NA BIEŻĄCO :P JEŚLI BĘDĘ WIEDZIAŁA TO SPRAWDZAJCIE TEN LINK PRZY UPDATES, PRZY OKŁADCE KSIĄZKI I JA TAM WAM PODAM INFO JAK SIĘ JUŻ POJAWI, NA KIEDY PRZETŁUMACZĘ, ZEBYM NIE MUSIAŁA ODPOWIADAĆ KAŻDEMU OSOBNO :) 
PS. Opowiem Wam co mi się dziś przytrafiło xD jeśli jeszcze ktoś nie czytał........
Siedzę sobie dzisiaj w pracy i przeglądam tumblr bo nudno jak chuj, moja szefowa siedzi na przeciwko mnie przy biurku i nagle wstała i stanęła obok, coś tam przy drukarce robiła. No i ja mówię chuj, przeskroluję w dół bo lipa trochę, żebym wgapiała się w zdjecie Zayna cały czas, pomyśli że jestem jakąś psycholką (niech się łudzi że nie jestem xD), chociaż przeczuwałam, że tumblr jest nieobliczalny i może mi wyskoczyć coś znacznie gorszego niż zdjęcia chłopców z początków ich kariery (ŻARTUJE XD KOCHAM ICH Z WTEDY TEŻ XD) no i długo nie trzeba było czekać. Jadę w dól, jadę jadę, delikatnie, powoli a tam jak zza rogu nie wyskoczy gejowskie porno, jak się nie zaczną w dupy zapinać! JA PIERDOLĘ. JESZCZE NIGDY TAK SZYBKO LAPTOPA NIE ZAMYKAŁAM. BURAKA SPALIŁAM I NIEŚMIAŁO OTWORZYŁAM KLAPĘ DOPIERO JAK USIADŁA NA SWOIM MIESJCU. 
JEZU, NIE WIEM CZY ZOBAYCZŁA CZY NIE NO ALE PRZECIEŻ NIE ZAPYTAM, CZY WIDZIAŁA, NO BO KURWA JAK?! "HEJ, MIGNĘŁA CI JAKAŚ PAŁA PRZED OCZAMI WŁAŚNIE?! BO WIESZ, JEST TAKA STRONA I JA NA SERIO NIE TEN TEGES, TYLKO TAM INNI LUDZIE RÓŻNE RZECZY WRZUCAJĄ, JA NIE MAM WPŁYWU NA TO CO OGLĄDAM........|" OŁ MAJ DIR GAD. 
Podsumowując jeszcze pracuję, więc może nie zauważyła xD ale już nigdy
NIDGY
nie otworzę tumblr, kiedy będę w pracy.
Okej, może w pracy tak, ale nie wtedy kiedy będą w pobliżu jacyś ludzie xD Wam też to radzę, bo jak to mówią "nie znasz dnia ani godziny, gdy wyskoczy chuj z formaliny" xD żartuje, nikt tak nie mówi xD sama to wymyśliłam xD
nawaliłabym jeszcze więcej XD ale już nie ma miejsca, wyczerpałam limit dzienny lolz 
OKS, TO DO NASTĘPNEGO I TAK JAK MÓWIŁAM, SPRAWDZAJCIE LINK POD OKŁADKĄ KSIĄŻKI. JEŚLI BĘDĘ WIEDZIAŁA, NA KIEDY PRZETŁUMACZĘ TO TAM POJAWI SIĘ TA INFORMACJA. :) NA RAZIE JESTEŚCIE NA BIEŻĄCO!